1960: The Making of the President (Z-Man Games)

Planszowe gry historyczne (wojenne, strategiczne, ekonomiczne, symulacje konfliktów) dotyczące okresu po II wojnie światowej.
Awatar użytkownika
Arteusz
Praetor
Posty: 3144
Rejestracja: niedziela, 7 października 2007, 16:17
Lokalizacja: Kielce
Been thanked: 1 time

1960: The Making of the President (Z-Man Games)

Post autor: Arteusz »

Nowa gra, na pierwszy rzut oka podobna do Twilight Struggle.

Trochę linków.
Rebel: http://www.rebel.pl/product.php/1,302/1 ... ident.html
Strona wydawcy (szukać pod board games):
http://www.zmangames.com/
BGG (to nowość a już jest na 25 miejscu):
http://www.boardgamegeek.com/game/27708

Może być ciekawie. Trzeba spróbować.

Recenzja gry na Portalu Strategie:
http://portal.strategie.net.pl/index.ph ... Itemid=119
Ostatnio zmieniony środa, 9 lutego 2011, 21:36 przez Arteusz, łącznie zmieniany 2 razy.
Moje gry
Szlachectwa nie nabiera się przez urodzenie, ale przez czyny.
"Moim obowiązkiem, jako patrioty, nie jest umrzeć za swój kraj, ale sprawić, żeby wróg oddał życie za własny".
Marcin
Enfant de troupe
Posty: 1
Rejestracja: poniedziałek, 12 listopada 2007, 22:35

Twilight Struggle vs. 1960: Making of the President

Post autor: Marcin »

Witam

Gra w końcu przyszła! Ogólnie bardzo ciekawa, aczkolwiek wydaje się (wprawdzie po 3 grach), lekko niezbalansowana w stronę Kennedego (szczególnie jeśli chodzi o początkowe ustawienie). Ale w końcu on wygrał, więc to może celowe.

Ogólne uwagi (z puntu widzenia gracza, znającego TS):
1. Mechanika gry podobna do Twilight Struggle, zarówno w sensie zdobywania terytoriów (tu: Stanów - granie karty za punkty poparcia lub jako event) i kart (karty wspólne, Nixona oraz Kennedego zagrywane z jednej talii). Jak w TS, gdy mamy duża przewagę w danym stanie, przeciwnik ma utrudnione dokładanie kolejnych punktów poparcia w tym miejscu (więcej kosztują i koszt jest w pewnym sensie losowy).
2. Duża różnica, to punktacja końcowa - w TS scoring+punktacja w trakcie gry, w 1960 liczy się głosy ze stanów. W trakcie gry punktów się nie zdobywa.
3. W przeciwieństwie do TS, nie wszystkie Eventy przeciwnika "zachodzą" gdy gramy z ręki jego kartę. Zależy to od tego, czy przeciwnik ma możliwość wykorzystania takiej sytuacji (dają mu to specjalne żetony, zdobywane w trakcie gry, które zagrywa w odpowiedzi na naszą kartę, powodując że Event jest zagrywany).
4. Wprowadzono możliwość dodatkowego (poza eventami i zagrywaniem punktów) zdobywania regionów/poparcia w regionie w czasie debaty oraz w dniu wyborów (6 i chyba 9 tura). To w których stanach zdobędziemy dodatkowe punkty zależy od odrzuconych kart (co rundę zostaje nam jedna karta, która nie została zagrana). Brzmi dość skomplikowanie, ale po przeczytaniu instrukcji jest dość proste.

Podsumowując:
++++
Gra wydaje się prostsza niż TS, dużo mniej losowa (nie rzuca się kośćmi, losowość kart jak w TS z tym, że nie wszystkie eventy przeciwnika zagrywane z ręki zachodzą), nie ma realignmentów, coupow itp. Jedynie gdy przeciwnik ma przewagę poparcia w stanie ponad 3, jego zmniejszanie (i tym samy zwiększanie naszego poparcia) jest losowe (losuje się kostki z woreczka i dodajemy tyle ile wypadło naszych). Kolejna zaleta: nie można zostać nawet częściowo zablokowanym, jak np. w TS gracz USA po utracie Iraku i Izraela. Grając w 1960 człowiek mniej sie też denerwuje niż w TS. Co do mechaniki to trudno mi wskazać, która gra jest lepsza. 1860 jest na pewno krótsza.

----
Tematyka TS ciekawsza, bardziej klimatyczna (same eventy coś nam mówią, eventy z 1960 raczej interesują tylko Amerykanów - Wojna koreańska wywołuje więcej emocji niż np. fakt że jakiś Stevenson i jego ludzie przestali popierać Kennedego w Zachodnich Stanach).
Jeszcze jedno - z uwagi, że każdy ze stanów ma określoną liczbę głosów, gra w zasadzie sprowadza się do tego, aby kontrolować stany o wysokiej liczbie głosów, przy czym różnice pomiędzy nimi są duże (NY ma ok. 45 głosów, North Dakota 4 o ile pamiętam) - do kontroli wystarczy 1 bloczek więcej. Powoduje to (przynajmniej powodowało u mnie), że gra się tylko w 2 regionach (na 4) a i tam trwa zacięta walka tylko o kilka stanów (w sumie około 6-8 na 50), reszta leży odłogiem.

Na koniec: definitywny must have, choć moim zdaniem nieco gorszy niż TS (głównie przez brak klimatu). Mamy tutaj mniej opcji strategicznych, co sprawia że rozgrywka jest mniej ciekawa (przeważa wspomniana bitwa o najważniejsze stany), ale za to prostsza. Mniejsza losowość, formuła dotycząca eventów, dodatkowe możliwości jakie dają debaty czy dzień wyborów oraz przede wszystkim większe zbalansowanie (wobec możliwości zakończenia gry w 3 turze po pociągnięciu słabych kart grając USA) wskazywałoby za 1960.

Pozdrawiam
Marcin
Awatar użytkownika
Arteusz
Praetor
Posty: 3144
Rejestracja: niedziela, 7 października 2007, 16:17
Lokalizacja: Kielce
Been thanked: 1 time

Re: Twilight Struggle vs. 1960: Making of the President

Post autor: Arteusz »

Marcin pisze: Gra wydaje się (...), dużo mniej losowa (nie rzuca się kośćmi, losowość kart jak w TS z tym, że nie wszystkie eventy przeciwnika zagrywane z ręki zachodzą)
Dla mnie to ogromna zaleta. Lubię TS ale tą polubię chyba bardziej.
Marcin pisze:1860 jest na pewno krótsza.
W TS tak długo to znowu się nie gra. Góra 3 godz. A to raczej dolna granica gier strategicznych.
Marcin pisze:Tematyka TS ciekawsza, bardziej klimatyczna (same eventy coś nam mówią, eventy z 1960 raczej interesują tylko Amerykanów - Wojna koreańska wywołuje więcej emocji niż np. fakt że jakiś Stevenson i jego ludzie przestali popierać Kennedego w Zachodnich Stanach).
Co zmusza po części do zapoznania się z historią USA. Dla mnie to dobrze.
Marcin pisze:Jeszcze jedno - z uwagi, że każdy ze stanów ma określoną liczbę głosów, gra w zasadzie sprowadza się do tego, aby kontrolować stany o wysokiej liczbie głosów, przy czym różnice pomiędzy nimi są duże (NY ma ok. 45 głosów, North Dakota 4 o ile pamiętam)
To chyba jak naprawdę jest w stanach. Niektóre stany są o wiele ważniejsze i tam toczy sie prawdziwa walka o głosy.
Marcin pisze:Na koniec: definitywny must have,
Muszę w to pograć. Witamy na forum :wink:
Moje gry
Szlachectwa nie nabiera się przez urodzenie, ale przez czyny.
"Moim obowiązkiem, jako patrioty, nie jest umrzeć za swój kraj, ale sprawić, żeby wróg oddał życie za własny".
Awatar użytkownika
Wilk
Alférez de Navío
Posty: 541
Rejestracja: niedziela, 7 października 2007, 23:28
Lokalizacja: Warszawa
Been thanked: 2 times

Post autor: Wilk »

Od dluzszego czasu sie zastanawiam nad kupnem. Ale, z drugiej strony, Twilight Struggle juz posiadam. Dylemat sprowadza sie do tego, czy potrzebne mi drugie, z mniej klimatyczna tematyka. :wink:
Awatar użytkownika
Takeo Takagi
Shosa
Posty: 1009
Rejestracja: piątek, 17 listopada 2006, 12:36
Lokalizacja: Warszawa

Post autor: Takeo Takagi »

Miałem przyjemność kilka dni temu pograć w tę grę i muszę przyznać, że zrobiła na mnie dobre wrażenie. Zarówno mój przeciwnik (jako Nixon), jak i ja (jako Kennedy), graliśmy po raz pierwszy i jeszcze się uczyliśmy zasad, co akurat nie było zbyt problematyczne, gdyż okazały się dość proste. W zasadzie gra sprowadza się do tego, by przy ograniczonych zasobach (czasu, poparcia, możliwych do wykorzystania wydarzeń) podejmować te działania, które w najbardziej efektywny sposób pozwolą przeciągnąć na swoją stronę jak największą liczbę stanów (a im więcej elektorów z danego stanu, tym lepiej). Czyli w sumie chodzi o to, o co zazwyczaj chodzi w większości gier - jak mając to, co się ma, a nie to, co by się chciało mieć, wygrać starcie :D

Kandydaci na prezydenta mają możliwość wykonania kilku rodzajów działań w trakcie kampanii:
- mogą podróżować po stanach i zwiększać w nich poparcie dla siebie (albo zmniejszać poparcie dla przeciwnika)
- zabierać głos w konkretnych sprawach (są trzy dziedziny: obrona, gospodarka i prawa obywatelskie), co potem przekłada się na zdobywanie poparcia w stanach, które jeszcze nie poparły żadnego z kandydatów oraz nabieranie tzw. rozmachu w kampanii
- zdobywać wpływy w mediach (co wpływa na skuteczność prowadzenia kampanii w stanach oraz pozwala kandydatowi decydować, które dyskutowane dziedziny są ważniejsze od innych)
- wykorzystywać wydarzenia, które dają różne specjalne możliwości

Wszystkie te działania są wykonywane poprzez zagrywanie kart. W pierwszych 6 turach gracze mają po 6 kart na turę. Pięć z nich musi zostać zagrane (jako jedno z ww. działań), szósta zaś jest odkładana aż do momentu debaty telewizyjnej, gdzie służy do rozstrzygania zwycięstwa w dyskusji. Debata telewizyjna ma miejsce po pierwszych 6 turach gry i zwycięstwo w poszczególnych dziedzinach skutkuje zdobyciem dodatkowego poparcia w stanach. Po debacie następują jeszcze 2 kolejne standardowe tury, tym razem jednak gracze mają po 7 kart, z których 2 jest dokładnych do rozegrania w ostatniej rundzie, jaką jest dzień wyborów. W dniu wyborów można jeszcze tymi kartami wpłynąć na poparcie w kilku stanach, co przy ewentualnej równowadze między kandydatami może mieć spore znaczenie.
Ważny wydaje się być odpowiedni "rozmach" kampanii. Na karcie zaznaczone jest, który z kandydatów może wykorzystać zdarzenie na niej opisane (Nixon albo Kennedy albo obaj). Każda karta musi zostać zagrana, nawet jeśli wydarzenie na nim jest przypisane (i korzystne) dla przeciwnika osoby zagrywającej kartę. Wówczas, gdy taka karta pojawi się w grze, przeciwnik może - wykorzystując posiadany rozmach kampanii (symbolizowany odpowiednią liczbą żetonów) - wywołać to zdarzenie. Jeśli kampania kandydata nie ma wystarczającego rozmachu, te wyjątkowe okazje zdobycia jeszcze większej przewagi przepadają.
Rozmach kampanii zyskuje się poprzez zdobywanie przewagi w dyskursie na określone tematy (rzadziej poprzez zagranie niektórych wydarzeń z kart). Im więcej tematów i im ważniejsze tematy kandydat porusza i ma w nich przewagę, tym większy zyskuje rozmach. Duży rozmach może doprowadzić przeciwnika do rozpaczy, gdy na ręku ma wiele kart korzystnych dla adwersarza :)
Zdobywanie wpływu w mediach z kolei nie wydało mi się aż tak ważne, jak inne działania. Może dlatego, że zarówno mój przeciwnik, jak i ja, prawie nie wykorzystywaliśmy tej opcji, jako zbyt kosztownej w stosunku do efektów. Przewaga w mediach nieco wzmacnia obronę poparcia kandydata w stanach, które chce przejąć kontrkandydat.
Z kolei wydarzenia są bardzo ważne. Niektóre z nich potrafią mocno zamieszać w grze. Trzeba więc je umiejętnie wybierać (do rozegrania), i to we właściwym momencie (gdyż niektóre mają określony czas działania, np. do końca tury, albo na czas debaty). Dzięki nim można m.in. zdobywać więcej poparcia, niż wynikałoby z samego zagrania tej karty w celu prowadzenia kampanii w stanach, można szybciej przemieszczać się po kraju, blokować możliwość prowadzenia kampanii przeciwnika, zyskiwać przewagę w prowadzonej dyskusji w różnych dziedzinach itd. itp.

W rozgrywce, którą toczyłem, przez pierwsze 6 tur prawdopodobnie lekko prowadził Nixon (ciężko to stwierdzić, gdyż ze względu na różne znaczenie poszczególnych stanów nie widać tego "na rzut oka"). Mogło się tak dziać, gdyż jako Kennedy oszczędzałem najlepsze karty na czas debaty. Debata telewizyjna zakończyła się pełnym sukcesem Kennedy'ego, który zwyciężył we wszystkich trzech dziedzinach prowadzonego dyskursu. Dotąd obaj kandydaci ścierali się głównie we wschodnich, najbardziej ludnych stanach. Początkowo przewagę miał tam Kennedy, który prowadząc tam kampanię przeciągnął na swoją stronę wiele stanów, ale przy niewysokim poparciu w każdym z nich. Potem przybył Nixon, który z łatwością odebrał kilka ważniejszych stanów Kennedy'emu. Następnie obaj kandydaci zaczęli się "okopywać" w "swoich" stanach, podbierając sobie nawzajem po kilka mniej ważniejszych. Po debacie, w końcówce kampanii Kennedy umocnił swoje wpływy na Południu i po szybkim przerzuceniu się na Zachód odebrał Nixonowi stany Kalifornia i Waszyngton. W ostatniej turze udało się Kennedy'emu sparaliżować Nixona zagraniem wydarzenia, które zakazywało mu prowadzić kampanię w stanach do końca tury. Wybory skończyły się pewnym zwycięstwem Kennedy'ego (301 głosów elektorskich przy wymaganych 269). Przy równowadze we wschodnich stanach, Południu popierającym Kennedy'ego i prawie całym Zachodzie popierającym Nixona, decydujące okazało się właśnie to "prawie" na Zachodzie, czyniące wielką różnicę. Odbierając Nixonowi dwa zachodnie stany - Kalifornię (32 głosy elektorskie) i Waszyngton (9 głosów), Kennedy uzyskał właśnie tę przewagę nad Nixonem, która zdecydowała o zwycięstwie.

Podsumowując rozgrywkę trzeba stwierdzić, że bez poparcia na ludnym Wschodzie nie da się wygrać, ale jeśli przeciwnik też tam nie odpuści, to sam Wschód nie wystarczy i zwycięstwa trzeba szukać gdzie indziej.
Ciasteczko po prostu mi się należy.
Awatar użytkownika
Arteusz
Praetor
Posty: 3144
Rejestracja: niedziela, 7 października 2007, 16:17
Lokalizacja: Kielce
Been thanked: 1 time

Post autor: Arteusz »

Recenzja sie pisze, więc tylko w skrócie.
Co do mechaniki przedstawionej przez Takeo pełna zgoda.
Moim zdaniem gra jest lepsza od Twilight Struggle z kilku powodów:
- Nie ma w niej niepotrzebnych kart
- nie da sie zablokować przeciwnika
- więcej możliwości zagrań (debata, odkładanie kart na przyszłość, media, kwestie)
- nie wszystkie wydarzenia przeciwnika na naszej ręce muszą zajść
- wykonanie
- klimat (dla mnie większy niż w TS, ale dla niektórych może być mniejszy. Trzeba tylko poczytać trochę historii USA i klimat sie pojawia, wydarzenia staja się bliższe jak wiemy kto, co i po co?)
- zmienna kolejność
- i najważniejsze! nie ma kostek. Zastąpiono je o wiele zmyślniejszym mechanizmem w postaci losowania kosteczek z woreczka. Przez to losowość jest do ujarzmienia, bo to Ty poprzez zagrywanie kart decydujesz ile tych kostek w nim jest, kiedy chcesz je losować, czy może w ogóle, zostawiając je na dzień wyborów.
Moje gry
Szlachectwa nie nabiera się przez urodzenie, ale przez czyny.
"Moim obowiązkiem, jako patrioty, nie jest umrzeć za swój kraj, ale sprawić, żeby wróg oddał życie za własny".
Awatar użytkownika
Raleen
Colonel Général
Posty: 43348
Rejestracja: czwartek, 22 grudnia 2005, 14:40
Lokalizacja: Warszawa
Has thanked: 3922 times
Been thanked: 2493 times
Kontakt:

Post autor: Raleen »

Recenzja gry na Portalu Strategie:

http://portal.strategie.net.pl/index.ph ... Itemid=119

Autorem recenzji jest Tomasz „Arteusz” Samek.
Ostatnio zmieniony poniedziałek, 28 lutego 2011, 12:47 przez Raleen, łącznie zmieniany 2 razy.
Panie, weźcie kości w rękę i wyobraźcie sobie, że gracie z królem Kastylii, i rzucając je na stół zdajecie wszystko na los bitwy. Jeśli dopisze wam szczęście, zrobicie najlepszy rzut, jaki kiedykolwiek uczynił król na ziemi; a jeśli rzut wam się nie powiedzie, inaczej nie odejdziecie z gry, jak z honorem.

Gil de Osem do króla Portugalii Jana I Dobrego przed bitwą pod Aljubarrotą (14.VIII.1385)
Awatar użytkownika
Arteusz
Praetor
Posty: 3144
Rejestracja: niedziela, 7 października 2007, 16:17
Lokalizacja: Kielce
Been thanked: 1 time

Post autor: Arteusz »

Wszelkie uwagi mile widziane. Autor obiecuje, że nie będzie się na nikogo boczył i patrzył wilkiem. ;) :D
Moje gry
Szlachectwa nie nabiera się przez urodzenie, ale przez czyny.
"Moim obowiązkiem, jako patrioty, nie jest umrzeć za swój kraj, ale sprawić, żeby wróg oddał życie za własny".
Awatar użytkownika
Andy
Grossadmiral
Posty: 9508
Rejestracja: czwartek, 22 grudnia 2005, 18:49
Lokalizacja: Piastów

Post autor: Andy »

Uwagę mam jedną: proszę zamienić w pierwszym zdaniu "donośne znaczenie" na "doniosłe znaczenie".

Co do reszty - zgadzam się z Autorem. Grę kupiłem w piątek, a wczoraj rozegraliśmy pierwszą, zapoznawczą partię z HariMatą. Naprawdę bardzo zacna gra, dająca możliwość zastosowania różnych strategii postępowania, klimatyczna, super estetyczna i po opanowaniu mechaniki (chyba możliwym w krótkim czasie) do rozegrania z pewnościa w dwie godziny, albo i mniej.

A u nas - cóż. Nixon (HariMata) uzyskał w połowie gry sporą przewagę, ale Kennedy (ja) wygrał debatę telewizyjną i nienajgorzej rozegrał końcówkę kampanii. Nie wystarczyło to do zwycięstwa, prezydentem ostatecznie został Nixon, z przewagą około 20 głosów elektorskich.
Never in the field of human conflict has so much been owed by so many to so few...
Premier Winston Churchill, 20 sierpnia 1940 r.
...and for so little.
Porucznik pilot Michael Appleby, dzienny żołd 14 szylingów i 6 pensów
Awatar użytkownika
clown
Général de Division Commandant de place
Posty: 4423
Rejestracja: poniedziałek, 9 stycznia 2006, 17:07
Lokalizacja: Festung Stettin
Has thanked: 1 time
Been thanked: 8 times

Post autor: clown »

Well :) u mnie jedna uwaga:
Słabo uwypuklona została rola mediów - dają tylko tą przewagę, że jak kandydat dominuje w danym stanie, a my mamy przewagę w mediach tego regionu, to nie musimy ciągnąć z woreczka kostek, aby dołożyć do takiego stanu swoje kostki. Dodatkowo kilka wydarzeń też wymaga obecności kostek danego kandydata w mediach. Z moich gier wynika, że zyski z inwestowania punktów kampanii w media są mniejsze od czasu, jaki trzeba na to poświęcić i przez to ta płaszczyzna gry często pozostaje niewykorzystana.
Hmm zapomniałeś o jeszcze jednej sprawie związanej z mediami - przestawianie znaczków kwestii przed debatą. Bardzo ważna rzecz. Poza tym - nie wiem ile razy grałeś Arteuszu ale w moich rozegranych partiach media grały różną rolę - czasem walka w mediach była ostra (nikt nie chciał robić testów przewagi), a czasem oboje (rozgrywki prowadziłem z moją Narzeczoną) "odpuszczaliśmy" widząc, że żadne z nas się nie kwapi. Dużo zależy od tego jak zagra przeciwnik. Bywały takie partie, że i walki o stan NY nie było ;D mało tego - osoba która miał tam poparcie przegrywała wybory :)
I jeszcze o mediach - media to także debata - więc nie wydaje mi się, że ich rola w "1960" jest nieadekwatna. Może po prostu bierzesz przykład z dzisiejszej roli mediów :wink:
"Cała kraina gier jest oczywiście krainą maniactwa, a jednak rejon gier naśladowczo-wojennych jest w tej krainie bardziej maniacki niż inne rejony. Jak na mój gust, jest to już 'konik' posunięty zbyt daleko, hermetyczny, bez przyszłości."
Awatar użytkownika
Andy
Grossadmiral
Posty: 9508
Rejestracja: czwartek, 22 grudnia 2005, 18:49
Lokalizacja: Piastów

Post autor: Andy »

"Advertising" to po prostu wykupywanie płatnych ogłoszeń w prasie i reklamówek w TV. Nie przeceniałbym ich wpływu na wyborców. Ten aspekt wydaje mi się dobrze w grze oddany.

Zwróciliśmy za to uwagę na fakt, że pełne zwycięstwo w debacie telwizyjnej (we wszystkich trzech kwestiach) daje w sumie tylko(?) 9 kubików. Nie wiem, czy biorąc pod uwagę tak duży wpływ debaty na wynik wyborów w 1960 roku to nie za mało.

Ale są to uwagi po jednej partii, więc zapewne przedwczesne.

Co do NY, to w naszej grze trwała tam nieustanna jatka. W pewnym momencie HariMata miała tam 6 czy 7 kubików! W tym momencie odpuściłem i próbowałem przejąć jej Kalifornię. Udało się, ale tylko na krótko. Za to zmarnowała się karta, wcześniej zachomikowana na dzień wyborów, która miała odwrócić sytuację w NY.

Niełatwo zostać prezydentem USA! ;)
Never in the field of human conflict has so much been owed by so many to so few...
Premier Winston Churchill, 20 sierpnia 1940 r.
...and for so little.
Porucznik pilot Michael Appleby, dzienny żołd 14 szylingów i 6 pensów
Awatar użytkownika
clown
Général de Division Commandant de place
Posty: 4423
Rejestracja: poniedziałek, 9 stycznia 2006, 17:07
Lokalizacja: Festung Stettin
Has thanked: 1 time
Been thanked: 8 times

Post autor: clown »

Z jednej strony 9 kubików to mało, z drugiej to dużo. W naszych rozgrywkach walka w debacie była zawsze ostra, choć przyznam szczerze, że Marta Narzeczona moja, jest specjalistką w dziedzinie podkładania wyborczo - debatowych świń :D tylko raz udało mi się wygrać debatę w dwóch kwestiach, nigdy w trzech. Ona natomiast nie raz i nie dwa wygrywała debatę we wszystkich kwestiach i przy akompaniamencie mojego zgrzytania zębami celebrowała moment umieszczenia 9 kostek na planszy :)
Wspomnę tu jeszcze jeden aspekt 1960 - bardzo ważny i podnoszony gdzieniegdzie na forach - chodzi o zbalansowanie kart. Według niektórych opinii karty lekko sprzyjają Kennedy'emu. Moim zdaniem tak nie jest, a rodzaj kart to świetne odzwierciedlenie cech charakteru obu kandydatów. W kartach Kennedy'ego znajdziemy dużo kart blokujących Nixona - pokazuje to role image'u "pięknisia" (pewnie dlatego Marta gra tylko Kennedym, bo są tam karty, które Nixona na turę potrafią nieźle zblokować), z kolei u Nixona dużo jest kart dających dodatkowe poparcie w różnych stanach, co symbolizuje pracowitość Nixona w czasie wieców i spotkań wyborczych. Faktem jest, że granie oboma kandydatami wymaga nieco innej taktyki właśnie ze względu na specyfikę kart. To cecha podobna do TS. Rzekłem :D
P.S.
NY to rzeczywiście czasem pole bitwy. I warto czasem zachomikować kartę "Gaffe", żeby przeciwnikowi zrobić niemiłego psikusa :P
"Cała kraina gier jest oczywiście krainą maniactwa, a jednak rejon gier naśladowczo-wojennych jest w tej krainie bardziej maniacki niż inne rejony. Jak na mój gust, jest to już 'konik' posunięty zbyt daleko, hermetyczny, bez przyszłości."
Awatar użytkownika
Andy
Grossadmiral
Posty: 9508
Rejestracja: czwartek, 22 grudnia 2005, 18:49
Lokalizacja: Piastów

Post autor: Andy »

W debacie słodka jest możliwość "poddania" kwestii, w której nie ma się szansy na sukces. Zagrywa się kartę na stronę przeciwnika (jeśli się ma odpowiednią), a ten zgrzyta zębami, bo liczył na 4 kostki nagrody, a dostanie dwie (za kwestię rozstrzygniętą w pierwszej kolejności). :)

Karta "gafa" to rzeczywiście bolesny cios w przeciwnika! :D
Never in the field of human conflict has so much been owed by so many to so few...
Premier Winston Churchill, 20 sierpnia 1940 r.
...and for so little.
Porucznik pilot Michael Appleby, dzienny żołd 14 szylingów i 6 pensów
Awatar użytkownika
Raleen
Colonel Général
Posty: 43348
Rejestracja: czwartek, 22 grudnia 2005, 14:40
Lokalizacja: Warszawa
Has thanked: 3922 times
Been thanked: 2493 times
Kontakt:

Post autor: Raleen »

Andy pisze:Uwagę mam jedną: proszę zamienić w pierwszym zdaniu "donośne znaczenie" na "doniosłe znaczenie".
W najbliższym czasie, jak tylko odpowiednio zmotywuję Radara (w porze kiedy leci MASH jest najbardziej podatny) zmienimy, rzeczywiście sam powinienem to zauważyć i Tomkowi poprawić.

Ja póki co widziałem grę w akcji jedynie w klubie. RAJ pogrywał z Aldarusem. AAR jest w dziale klubu AGRESOR:
http://www.strategie.net.pl/viewtopic.p ... &start=165

Wyglądało to od strony wizualnej bardzo klimatycznie.
Panie, weźcie kości w rękę i wyobraźcie sobie, że gracie z królem Kastylii, i rzucając je na stół zdajecie wszystko na los bitwy. Jeśli dopisze wam szczęście, zrobicie najlepszy rzut, jaki kiedykolwiek uczynił król na ziemi; a jeśli rzut wam się nie powiedzie, inaczej nie odejdziecie z gry, jak z honorem.

Gil de Osem do króla Portugalii Jana I Dobrego przed bitwą pod Aljubarrotą (14.VIII.1385)
Awatar użytkownika
Arteusz
Praetor
Posty: 3144
Rejestracja: niedziela, 7 października 2007, 16:17
Lokalizacja: Kielce
Been thanked: 1 time

Post autor: Arteusz »

Poprawki językowe, jak napisał Raleen, zostaną wprowadzone w najbliższym czasie.
clown pisze:zapomniałeś o jeszcze jednej sprawie związanej z mediami - przestawianie znaczków kwestii przed debatą. Bardzo ważna rzecz.
Czy ja wiem. Jeżeli ktos liczy bardzo na kostki z debaty to tak. Ja mam strategię, że debatę w większości odpuszczam. Jeżeli uda się coś wygrać to dobrze, ale jeżeli nie to nie koniec świata. Nawet dochodzi do tego, że oddaje przeciwnikowi do przechwycenia eventy na debatę,bo wole mieć te 4 kostki z nich niz martwić się co z tym zrobić i np. tracić dwa rozmachy na ich zablokowanie. Co do zamiany kwestii przed debata i w trakcie gry (bo można to robić także na końcu danej tury) to i tak zmienia się to dość często (dużo wydarzeń daje taka możliwość), że nie przykładałbym do tego aż takiej wagi.
clown pisze: Poza tym - nie wiem ile razy grałeś Arteuszu ale w moich rozegranych partiach media grały różną rolę - czasem walka w mediach była ostra (nikt nie chciał robić testów przewagi), a czasem oboje (rozgrywki prowadziłem z moją Narzeczoną) "odpuszczaliśmy" widząc, że żadne z nas się nie kwapi. Dużo zależy od tego jak zagra przeciwnik. Bywały takie partie, że i walki o stan NY nie było ;D mało tego - osoba która miał tam poparcie przegrywała wybory :)
Jak coś piszę to katuję grę do upadłego (z kilkadziesiąt razy) aż potem przez długi czas nie mam na nią ochoty. ;) Ale faktem jest, że każda partia może być różna. Zależy jaką i kto narzuci swoją taktykę. Raz toczy się walka na wschodzie, a reszta regionów stoi odłogiem i kostki dodawane są tam tylko z wydarzeń, a innym razem kandydaci latają po regionach jak głupi XD Osobiście na media zagrywam kartę tylko w jednej z pierwszych tur i tylko po to aby nie tracić niektórych wydarzeń na kartach wymagających obecności w mediach. Generalnie po moich grach wyszło na to, co jest napisane w recenzji. Spróbujcie tak zagrać.
clown pisze: I jeszcze o mediach - media to także debata - więc nie wydaje mi się, że ich rola w "1960" jest nieadekwatna. Może po prostu bierzesz przykład z dzisiejszej roli mediów :wink:
O nie, nie! W grze media to co innego niż debata. Ich powiązanie to tylko, tak jak pisałeś, możliwość zamiany kwestii. I tyle. Reszta to zebrane karty i sposób ich zagrywania. Tutaj pojawia się także kwestia, jakie karty przeznacza się na debatę. Czy swoje, aby ją wygrać, czy przeciwnika aby pozbyć się jednej z nich raz na turę?
Sorry, że pociąłem twoją wypowiedź ale poruszyłeś kilka kwestii.
Moje gry
Szlachectwa nie nabiera się przez urodzenie, ale przez czyny.
"Moim obowiązkiem, jako patrioty, nie jest umrzeć za swój kraj, ale sprawić, żeby wróg oddał życie za własny".
ODPOWIEDZ

Wróć do „Po II wojnie światowej”