Historia a taktyka w grze
- Raleen
- Colonel Général
- Posty: 44197
- Rejestracja: czwartek, 22 grudnia 2005, 14:40
- Lokalizacja: Warszawa
- Has thanked: 4527 times
- Been thanked: 2897 times
- Kontakt:
Historia a taktyka w grze
Ostatnio miałem okazję poczytać trochę różne pamiętniki i teksty źródłowe. Chciałem się podzielić z Wami paroma z nich z krótkim komentarzem. Mam nadzieję, że uda mi się pokazać jak zasady "Ostrołęki 26 maja 1831" mają się do historii i porównać to i owo.
Fragment z pamiętnika gen. Dezyderego Chłapowskiego obejmujący działania wojenne w kwietniu 1831 roku:
Nazajutrz, skoro świt, Kozacy zaczęli się uwijać i strzelać z jańczarek do czat naszych.
Około 8-mej z rana przybył oficer z Dębego z wiadomością, że Diebitsch nie szedł do Dębego, ale się cofnął. Oficer ten przywiózł nam rozkaz pochodu naprzód, ale nie do Liwia, tylko do Stanisławowa, bardziej w prawo na Pustelnik do Zimnejwody. Główną kwaterą stanął Skrzynecki w Jędrzejowie, zajął więc pozycyę bardziej skupioną.
Ruszyliśmy tedy naprzód. Krakusy lubelskie na czele, spędzili Kozaków i Kamiński, dowódzca 1-go szwadronu, szedł ostro za nimi. Droga tak była szeroka, że szwadron frontem postępował. Gdy uszedł milę drogi borem od Okuniewa, Kozacy poczęli się zatrzymywać i gęściej strzelać z jańczarek. Trzeba było uderzyć na nich, ale jak tylko szwadron kłusem puścił się, znikli na prawo i lewo w lesie, a odkryli kolumnę jazdy regularnej, która zajmowała całą drogę. Nie można się było namyślać. Szarżuj! – daję rozkaz Kamińskiemu i mogłem to uczynić bezpiecznie, bo za jego szwadronem o 200 kroków maszerowała cała dywizja jazdy naszej. Krakusy wpadły na kolumnę, która ich, stojąc w miejscu, przyjęła, co jest wielkim błędem w jeździe. Pierwszy jej szwadron wystrzelił z karabinków do Krakusów. Nie zatrzymało to ich wcale. Wpadli i pomieszali się z Rosyanami, którzy zaraz pierzchnęli, ale już Krakusy byli pomiędzy nimi i gonili ich półtorej mili aż za Stanisławów. Wzięto do niewoli 85 huzarów (z pułku pawłogradzkiego) a po tej półtoramilowej drodze leżało kilkunastu zabitych.
Wzięli także Krakusy jednego oficera z obciętem uchem, którego zaraz opatrzył nasz chirurg. Reszta oficerów naprzód uciekła. Zapewne lepsze mieli konie.
Popaśliśmy konie pod Stanisławowem. Zapytałem się tego oficera o nazwisko. Odpowiedział mi po francusku, że się zowie Turkiel i że jest Finlandczyk. Przy śniadaniu rozgadał się z nami i tak przychylnie nam o różnych stosunkach mówił, żeśmy poznali, iż on Polak. Zapewne raz powiedziawszy inaczej, wstydził się odwoływać, my też jego powody szanowaliśmy i nie nalegaliśmy, choć z całej jego mowy niewątpliwie znać było, że nasz rodak.
D. Chłapowski, Szlakiem Legionów. Z pamiętników generała Dezyderego Chłapowskiego, t. II. Wojna 1830-1831, Warszawa-Kraków 1903, s. 46-47
Na początku mamy pokazane działania oddziałów kozackich, które jako kawaleria nieregularna nie wdają się z jazdą polską w bezpośrednią walkę, ale starają się ją wciągnąć w głąb własnych sił, tak by wystawić na atak rosyjskiej kawalerii regularnej. W grze oddają to zasady o ataku pozorowanym Kozaków. Do starcia rzadko kiedy dochodzi, natomiast efektem może być utrata sprawności bojowej przez jedną albo obie strony.
W tym przypadku Kozacy, choć mieli do czynienia z nowym pułkiem polskiej jazdy (ze starymi pułkami zwykle nawet nie próbowali takich numerów tylko od razu uciekali) wiele nie zwojowali i po wstępnych harcach wycofali się. Wycofując się Kozacy odsłaniają kolumnę rosyjskiej jazdy regularnej (huzarów) stojącą w lesie. Czy było to zamierzone, czy też Polakom udało się ją zaskoczyć w momencie, gdy nie zdążyła się rozwinąć - trudno powiedzieć. Z opisu wynika, że kolumna stała na drodze, prawdopodobnie w lesie albo tuż przed nim (bo mowa jest o tym, że Kozacy zniknęli w lesie odjeżdżając na prawo i lewo).
Rosyjscy huzarzy przyjmują szarżę w miejscu, co jak wyraźnie stwierdza Chłapowski, jest wielkim błędem w jeździe. Odpowiada to w grze sytuacji, gdy kawaleria nie wykonała kontrszarży. Nie uzyskuje wówczas modyfikacji za szarżę, które normalnie by otrzymała, gdyby kontrszarżowała. Rosjanie próbują strzelać z karabinków, co kończy się tak jak niemal zawsze kończyło się w tej epoce, czyli nie przynosi większego efektu. Po tym jak Polacy ich dopadają, dość szybko idą w rozsypkę.
Straty ponosi niemal wyłącznie jedna strona - pokonani. Są one dość duże, bo szarżę przyjmowali w miejscu (być może żeby prowadzić ostrzał część zsiadła z koni) i przewaga Polaków była wyraźna. Do tego z całokształtu wynika, że Polacy byli rozwinięci w linię, a Rosjanie w kolumnie. Po stronie polskiej wygląda na to, że szarżował jeden szwadron, a reszta prawdopodobnie stała w rezerwie. Wystarczyło to, żeby rozbić co najmniej dwa szwadrony przeciwnika, bo jest tam mowa o tym, że po klęsce pierwszego szwadronu kolejny wraz z nim uciekł. Stąd też widać, że przewaga liczebna nie była w takich walkach decydująca. Mimo tego wszystkiego w chwili rozpoczynania ataku wynik walki nie był pewny, ale Polacy mieli za plecami dalsze jednostki, które mogły udzielić im wsparcia. Tak też bywa w grze, gdzie podczas walk kawaleryjskich ważne jest by za pierwszą atakującą jednostką mieć kolejne, które mogą później kontrszarżować, gdy przeciwnik wygra i zdecyduje się wyprowadzić własny atak.
Fragment z pamiętnika gen. Dezyderego Chłapowskiego obejmujący działania wojenne w kwietniu 1831 roku:
Nazajutrz, skoro świt, Kozacy zaczęli się uwijać i strzelać z jańczarek do czat naszych.
Około 8-mej z rana przybył oficer z Dębego z wiadomością, że Diebitsch nie szedł do Dębego, ale się cofnął. Oficer ten przywiózł nam rozkaz pochodu naprzód, ale nie do Liwia, tylko do Stanisławowa, bardziej w prawo na Pustelnik do Zimnejwody. Główną kwaterą stanął Skrzynecki w Jędrzejowie, zajął więc pozycyę bardziej skupioną.
Ruszyliśmy tedy naprzód. Krakusy lubelskie na czele, spędzili Kozaków i Kamiński, dowódzca 1-go szwadronu, szedł ostro za nimi. Droga tak była szeroka, że szwadron frontem postępował. Gdy uszedł milę drogi borem od Okuniewa, Kozacy poczęli się zatrzymywać i gęściej strzelać z jańczarek. Trzeba było uderzyć na nich, ale jak tylko szwadron kłusem puścił się, znikli na prawo i lewo w lesie, a odkryli kolumnę jazdy regularnej, która zajmowała całą drogę. Nie można się było namyślać. Szarżuj! – daję rozkaz Kamińskiemu i mogłem to uczynić bezpiecznie, bo za jego szwadronem o 200 kroków maszerowała cała dywizja jazdy naszej. Krakusy wpadły na kolumnę, która ich, stojąc w miejscu, przyjęła, co jest wielkim błędem w jeździe. Pierwszy jej szwadron wystrzelił z karabinków do Krakusów. Nie zatrzymało to ich wcale. Wpadli i pomieszali się z Rosyanami, którzy zaraz pierzchnęli, ale już Krakusy byli pomiędzy nimi i gonili ich półtorej mili aż za Stanisławów. Wzięto do niewoli 85 huzarów (z pułku pawłogradzkiego) a po tej półtoramilowej drodze leżało kilkunastu zabitych.
Wzięli także Krakusy jednego oficera z obciętem uchem, którego zaraz opatrzył nasz chirurg. Reszta oficerów naprzód uciekła. Zapewne lepsze mieli konie.
Popaśliśmy konie pod Stanisławowem. Zapytałem się tego oficera o nazwisko. Odpowiedział mi po francusku, że się zowie Turkiel i że jest Finlandczyk. Przy śniadaniu rozgadał się z nami i tak przychylnie nam o różnych stosunkach mówił, żeśmy poznali, iż on Polak. Zapewne raz powiedziawszy inaczej, wstydził się odwoływać, my też jego powody szanowaliśmy i nie nalegaliśmy, choć z całej jego mowy niewątpliwie znać było, że nasz rodak.
D. Chłapowski, Szlakiem Legionów. Z pamiętników generała Dezyderego Chłapowskiego, t. II. Wojna 1830-1831, Warszawa-Kraków 1903, s. 46-47
Na początku mamy pokazane działania oddziałów kozackich, które jako kawaleria nieregularna nie wdają się z jazdą polską w bezpośrednią walkę, ale starają się ją wciągnąć w głąb własnych sił, tak by wystawić na atak rosyjskiej kawalerii regularnej. W grze oddają to zasady o ataku pozorowanym Kozaków. Do starcia rzadko kiedy dochodzi, natomiast efektem może być utrata sprawności bojowej przez jedną albo obie strony.
W tym przypadku Kozacy, choć mieli do czynienia z nowym pułkiem polskiej jazdy (ze starymi pułkami zwykle nawet nie próbowali takich numerów tylko od razu uciekali) wiele nie zwojowali i po wstępnych harcach wycofali się. Wycofując się Kozacy odsłaniają kolumnę rosyjskiej jazdy regularnej (huzarów) stojącą w lesie. Czy było to zamierzone, czy też Polakom udało się ją zaskoczyć w momencie, gdy nie zdążyła się rozwinąć - trudno powiedzieć. Z opisu wynika, że kolumna stała na drodze, prawdopodobnie w lesie albo tuż przed nim (bo mowa jest o tym, że Kozacy zniknęli w lesie odjeżdżając na prawo i lewo).
Rosyjscy huzarzy przyjmują szarżę w miejscu, co jak wyraźnie stwierdza Chłapowski, jest wielkim błędem w jeździe. Odpowiada to w grze sytuacji, gdy kawaleria nie wykonała kontrszarży. Nie uzyskuje wówczas modyfikacji za szarżę, które normalnie by otrzymała, gdyby kontrszarżowała. Rosjanie próbują strzelać z karabinków, co kończy się tak jak niemal zawsze kończyło się w tej epoce, czyli nie przynosi większego efektu. Po tym jak Polacy ich dopadają, dość szybko idą w rozsypkę.
Straty ponosi niemal wyłącznie jedna strona - pokonani. Są one dość duże, bo szarżę przyjmowali w miejscu (być może żeby prowadzić ostrzał część zsiadła z koni) i przewaga Polaków była wyraźna. Do tego z całokształtu wynika, że Polacy byli rozwinięci w linię, a Rosjanie w kolumnie. Po stronie polskiej wygląda na to, że szarżował jeden szwadron, a reszta prawdopodobnie stała w rezerwie. Wystarczyło to, żeby rozbić co najmniej dwa szwadrony przeciwnika, bo jest tam mowa o tym, że po klęsce pierwszego szwadronu kolejny wraz z nim uciekł. Stąd też widać, że przewaga liczebna nie była w takich walkach decydująca. Mimo tego wszystkiego w chwili rozpoczynania ataku wynik walki nie był pewny, ale Polacy mieli za plecami dalsze jednostki, które mogły udzielić im wsparcia. Tak też bywa w grze, gdzie podczas walk kawaleryjskich ważne jest by za pierwszą atakującą jednostką mieć kolejne, które mogą później kontrszarżować, gdy przeciwnik wygra i zdecyduje się wyprowadzić własny atak.
Panie, weźcie kości w rękę i wyobraźcie sobie, że gracie z królem Kastylii, i rzucając je na stół zdajecie wszystko na los bitwy. Jeśli dopisze wam szczęście, zrobicie najlepszy rzut, jaki kiedykolwiek uczynił król na ziemi; a jeśli rzut wam się nie powiedzie, inaczej nie odejdziecie z gry, jak z honorem.
Gil de Osem do króla Portugalii Jana I Dobrego przed bitwą pod Aljubarrotą (14.VIII.1385)
Gil de Osem do króla Portugalii Jana I Dobrego przed bitwą pod Aljubarrotą (14.VIII.1385)
- Raleen
- Colonel Général
- Posty: 44197
- Rejestracja: czwartek, 22 grudnia 2005, 14:40
- Lokalizacja: Warszawa
- Has thanked: 4527 times
- Been thanked: 2897 times
- Kontakt:
Re: Historia a taktyka w grze
Inny fragment pamiętnika gen. Dezyderego Chłapowskiego obejmujący działania wojenne w kwietniu 1831 roku:
Miller przeszedł bród i zostawiwszy przy nim pułk augustowski na przypadek, gdyby od Mokobud nieprzyjaciel chciał mu tył zabrać, sam z 1-szym pułkiem ułanów tylko ruszył naprzeciw pięciu szwadronom, które nad rzeką ku niemu się zbliżały. Z tej strony rzeki mogliśmy widzieć każdego naszego i nieprzyjacielskiego żołnierza. Było ich trzy szwadrony strzelców konnych z niebieskimi wyłogami, a na skrzydłach po jednym szwadronie ułanów białych. Skoro Miller tak się do nich zbliżył, że już kłusem w linii szli ku niemu, tak ostro na nich uderzył, że zaraz ich złamał, pomieszał się z nimi i w lasek aż za piechotę zapędził. Przed piechotą, rzecz oczywista, kazał zatrąbić zebranie i rejteradę. Cofnął się, przeszedł bród i powrócił do nas, przywodząc ze 150 niewolników. W tej szarży odznaczył się Stanisław Błociszewski, który był adjutantem przy pułkowniku Bukowskim. Tylko dwóch ułanów było rannych od piechoty.
D. Chłapowski, Szlakiem Legionów. Z pamiętników generała Dezyderego Chłapowskiego, t. II. Wojna 1830-1831, Warszawa-Kraków 1903, s. 43
Szarża kawalerii widziana z bliska i opisana przez doświadczonego oficera kawalerii. Co prawda krótko, ale nadal sporo można z tego fragmentu wyciągnąć. Po stronie polskiej szarżowała nie byle jaka jednostka, bo 1 Pułk Ułanów, a więc oddział elitarny. Stąd starcie okazało się dość jednostronne, ale nawet bez tego zwykle walki kawalerii wyglądały tak, że jedni brali górę nad drugimi i generalnie rozstrzygały się dość szybko. Widzimy, że kawaleria polska porusza się kłusem, a więc powoli. Gwałtownie przyspiesza dopiero w chwili, gdy Rosjanie ruszają do kontrszarży. Starcie trwa krótko. Przeciwnik zostaje złamany i traci 150 ludzi wziętych do niewoli. Przy ocenie strat i przekładaniu tego na grę trzeba brać pod uwagę, że ta walka odpowiada starciu 2, a nawet 3 jednostek (dywizjonów) kawalerii w grze, bo po stronie rosyjskiej mamy 5 szwadronów, a po stronie polskiej cały pułk. Straty polskie są właściwie żadne. To też cecha charakterystyczna walki kawalerii. Podczas starcia następuje chwilowe zmieszanie szyków, ale jak wynika z kontekstu zostaje ono szybko opanowane. Po rozbiciu kawalerii przeciwnika, nasi ułani trafiają na wrogą piechotę, której mimo swoich walorów bojowych w ogóle nie atakują i dla pamiętnikarza jest to oczywiste dlaczego tak nie robią. Podobnie bywa w grze, gdzie atak kawalerii na przygotowaną do walki i nienaruszoną piechotę zwykle kończy się przegraną kawalerii, nawet jeśli była lepsza jakościowo.
Miller przeszedł bród i zostawiwszy przy nim pułk augustowski na przypadek, gdyby od Mokobud nieprzyjaciel chciał mu tył zabrać, sam z 1-szym pułkiem ułanów tylko ruszył naprzeciw pięciu szwadronom, które nad rzeką ku niemu się zbliżały. Z tej strony rzeki mogliśmy widzieć każdego naszego i nieprzyjacielskiego żołnierza. Było ich trzy szwadrony strzelców konnych z niebieskimi wyłogami, a na skrzydłach po jednym szwadronie ułanów białych. Skoro Miller tak się do nich zbliżył, że już kłusem w linii szli ku niemu, tak ostro na nich uderzył, że zaraz ich złamał, pomieszał się z nimi i w lasek aż za piechotę zapędził. Przed piechotą, rzecz oczywista, kazał zatrąbić zebranie i rejteradę. Cofnął się, przeszedł bród i powrócił do nas, przywodząc ze 150 niewolników. W tej szarży odznaczył się Stanisław Błociszewski, który był adjutantem przy pułkowniku Bukowskim. Tylko dwóch ułanów było rannych od piechoty.
D. Chłapowski, Szlakiem Legionów. Z pamiętników generała Dezyderego Chłapowskiego, t. II. Wojna 1830-1831, Warszawa-Kraków 1903, s. 43
Szarża kawalerii widziana z bliska i opisana przez doświadczonego oficera kawalerii. Co prawda krótko, ale nadal sporo można z tego fragmentu wyciągnąć. Po stronie polskiej szarżowała nie byle jaka jednostka, bo 1 Pułk Ułanów, a więc oddział elitarny. Stąd starcie okazało się dość jednostronne, ale nawet bez tego zwykle walki kawalerii wyglądały tak, że jedni brali górę nad drugimi i generalnie rozstrzygały się dość szybko. Widzimy, że kawaleria polska porusza się kłusem, a więc powoli. Gwałtownie przyspiesza dopiero w chwili, gdy Rosjanie ruszają do kontrszarży. Starcie trwa krótko. Przeciwnik zostaje złamany i traci 150 ludzi wziętych do niewoli. Przy ocenie strat i przekładaniu tego na grę trzeba brać pod uwagę, że ta walka odpowiada starciu 2, a nawet 3 jednostek (dywizjonów) kawalerii w grze, bo po stronie rosyjskiej mamy 5 szwadronów, a po stronie polskiej cały pułk. Straty polskie są właściwie żadne. To też cecha charakterystyczna walki kawalerii. Podczas starcia następuje chwilowe zmieszanie szyków, ale jak wynika z kontekstu zostaje ono szybko opanowane. Po rozbiciu kawalerii przeciwnika, nasi ułani trafiają na wrogą piechotę, której mimo swoich walorów bojowych w ogóle nie atakują i dla pamiętnikarza jest to oczywiste dlaczego tak nie robią. Podobnie bywa w grze, gdzie atak kawalerii na przygotowaną do walki i nienaruszoną piechotę zwykle kończy się przegraną kawalerii, nawet jeśli była lepsza jakościowo.
Panie, weźcie kości w rękę i wyobraźcie sobie, że gracie z królem Kastylii, i rzucając je na stół zdajecie wszystko na los bitwy. Jeśli dopisze wam szczęście, zrobicie najlepszy rzut, jaki kiedykolwiek uczynił król na ziemi; a jeśli rzut wam się nie powiedzie, inaczej nie odejdziecie z gry, jak z honorem.
Gil de Osem do króla Portugalii Jana I Dobrego przed bitwą pod Aljubarrotą (14.VIII.1385)
Gil de Osem do króla Portugalii Jana I Dobrego przed bitwą pod Aljubarrotą (14.VIII.1385)
- Raleen
- Colonel Général
- Posty: 44197
- Rejestracja: czwartek, 22 grudnia 2005, 14:40
- Lokalizacja: Warszawa
- Has thanked: 4527 times
- Been thanked: 2897 times
- Kontakt:
Re: Historia a taktyka w grze
Tym razem nie źródło, ale ciekawe, przekrojowe opracowanie, jedno z wielu popełnionych przez dr. Wojciecha Stanisława Mikułę na temat polskich powstań narodowych. Autor specjalizuje się w powstaniu kościuszkowskim, w drugiej kolejności na liście jego zainteresowań jest powstanie styczniowe, a listopadowe chyba najmniej, ale mimo to nadal można co nieco z jego książek wyciągnąć. Kiedyś, u schyłku czasów słusznie minionych, pisał o bitwie pod Grochowem.
Namiary na publikację: W. Mikuła, Powstania polskie. Szkice z dziejów walk o niepodległość 1794-1864, Warszawa 2014. Na okładce straszy rozpikselowany ułan z 2 Pułku Ułanów z okresu powstania listopadowego, za co mam nadzieję, że odpowiedzialne osoby z wydawnictwa M.M. będą się długo smażyć w wydawniczym piekle, bo tak zepsuć okładkę książki rzadko się zdarza... Całość liczy sobie 458 stron. Niektóre rozdziały są przekrojowe, inne dotyczą konkretnych aspektów poszczególnych powstań, przy czym tak jak sygnalizowałem, najwięcej autor ma do powiedzenia o powstaniu kościuszkowskim.
Ciekawa dla nas rzecz, o której chciałem wspomnieć, znajduje się na s. 213. Mowa tam o kolumnach pułkowych. Autor pisze, że w okresie powstania listopadowego (czy też całego Królestwa Polskiego) początkowo dominowały kolumny batalionowe, a później stosowano pułkowe, a nawet brygadowe, co opatrzone zostało następującym przypisem:
Kolumna pułkowa nie oznaczała, iż cały pułk szykował się w zwartej masie. Najczęściej kolumna pułkowa składała się z kolumn batalionowych, maszerujących jedna za drugą. Czyniło to ugrupowanie kolumnowe bardziej elastycznym, zdolnym do wykonywania manewrów na polu walki, dawało możliwość szybkiego zasilania oddziałów znajdujących się w boju.
Z kolei na s. 224 mamy schemat ukazujący atak piechoty w szyku kolumnowym. Obok siebie nacierają trzy batalionowe kolumny, poprzedzane tyralierami.
Temat ten przewijał się już w związku z tym co można znaleźć w innych publikacjach. W każdym razie na potrzeby gry, jeśli zastanawiacie się jak rozumieć takie duże kolumny pułkowe czy składające się z kilku batalionów, niekoniecznie należy je traktować jako jedną całość, ale np. jako 2-3 bataliony posuwające się do ataku obok siebie.
Namiary na publikację: W. Mikuła, Powstania polskie. Szkice z dziejów walk o niepodległość 1794-1864, Warszawa 2014. Na okładce straszy rozpikselowany ułan z 2 Pułku Ułanów z okresu powstania listopadowego, za co mam nadzieję, że odpowiedzialne osoby z wydawnictwa M.M. będą się długo smażyć w wydawniczym piekle, bo tak zepsuć okładkę książki rzadko się zdarza... Całość liczy sobie 458 stron. Niektóre rozdziały są przekrojowe, inne dotyczą konkretnych aspektów poszczególnych powstań, przy czym tak jak sygnalizowałem, najwięcej autor ma do powiedzenia o powstaniu kościuszkowskim.
Ciekawa dla nas rzecz, o której chciałem wspomnieć, znajduje się na s. 213. Mowa tam o kolumnach pułkowych. Autor pisze, że w okresie powstania listopadowego (czy też całego Królestwa Polskiego) początkowo dominowały kolumny batalionowe, a później stosowano pułkowe, a nawet brygadowe, co opatrzone zostało następującym przypisem:
Kolumna pułkowa nie oznaczała, iż cały pułk szykował się w zwartej masie. Najczęściej kolumna pułkowa składała się z kolumn batalionowych, maszerujących jedna za drugą. Czyniło to ugrupowanie kolumnowe bardziej elastycznym, zdolnym do wykonywania manewrów na polu walki, dawało możliwość szybkiego zasilania oddziałów znajdujących się w boju.
Z kolei na s. 224 mamy schemat ukazujący atak piechoty w szyku kolumnowym. Obok siebie nacierają trzy batalionowe kolumny, poprzedzane tyralierami.
Temat ten przewijał się już w związku z tym co można znaleźć w innych publikacjach. W każdym razie na potrzeby gry, jeśli zastanawiacie się jak rozumieć takie duże kolumny pułkowe czy składające się z kilku batalionów, niekoniecznie należy je traktować jako jedną całość, ale np. jako 2-3 bataliony posuwające się do ataku obok siebie.
Panie, weźcie kości w rękę i wyobraźcie sobie, że gracie z królem Kastylii, i rzucając je na stół zdajecie wszystko na los bitwy. Jeśli dopisze wam szczęście, zrobicie najlepszy rzut, jaki kiedykolwiek uczynił król na ziemi; a jeśli rzut wam się nie powiedzie, inaczej nie odejdziecie z gry, jak z honorem.
Gil de Osem do króla Portugalii Jana I Dobrego przed bitwą pod Aljubarrotą (14.VIII.1385)
Gil de Osem do króla Portugalii Jana I Dobrego przed bitwą pod Aljubarrotą (14.VIII.1385)
- Raleen
- Colonel Général
- Posty: 44197
- Rejestracja: czwartek, 22 grudnia 2005, 14:40
- Lokalizacja: Warszawa
- Has thanked: 4527 times
- Been thanked: 2897 times
- Kontakt:
Re: Historia a taktyka w grze
Inny pamiętnik - anonimowego oficera 1 Pułku Ułanów, określanego literami A.G.:
Po bitwie pod Grochowem i po skończeniu zawieszenia broni, podczas którego staliśmy po wsiach za Warszawą, pułk nasz przeszedł pod rozkazy jenerała Umińskiego. Był to dzielny jenerał jazdy, osobiście mężny, ale nie zawsze roztropny. Zwykł on był tak lekko na kartę stawiać ludzi na polu bitwy, jak swoje talary przy zielonym stoliku, o stratę jednych i drugich nie wiele się troszcząc. Z jego więc korpusem staliśmy wzdłuż Liwca, broniąc przeprawy nieprzyjacielowi przez rzekę. – Było to jakoś w ostatnich dniach Marca. Pułk nasz od rana był w assekuracyi dział. Piechota nasza strzelała się już od kilku godzin na moście, wstrzymując gwałtem cisnące się nań kolumny rosyjskie, których baterye z przeciwnego brzegu raziły nas mocno. Nie masz przykrzejszej służby, zwłaszcza dla młodego żołnierza, jak assekuracya dział. Kto się chełpi, że w pierwszym takim ogniu nie zadrżał, jest ten pusty fanfaron i kłamca. Inna rzecz, pierwsza szarża kawaleryi, lub atak na bagnety, to wprawia w pewien szał odurzenie, aż do zapomnienia się, zatem zapala odwagę młodego żołnierza. Ale w assekuracyi, to nieczynne w miejscu oczekiwanie śmierci lub kalectwa, ten czas wolnego rozmysłu nad skutkami, ten widok błysku na nieprzyjacielskim dziale, u którego za każdym strzałem dymiącą paszczę w prost naszych piersi spostrzegamy, i te dzikie podskoki rykoszetującej kuli, której przybycia z stoicyzmem jednak oczekiwać w miejscu potrzeba, lub pęknięcia granata co przed twym koniem padł, i bucząc wierci młynka, a kroku jednak przed nim cofnąć ci nie wolno, jest nad wszelki wyraz niesmacznem i ckliwem. Nasze stare Napoleończyki śmieli się z nas młodzików, gdyśmy za każdą kulą, co po nad nas przeleciała, schylali głowy mimo przekonania o całej śmieszności podobnej ostrożności, ale to było coś silniejszego nad wszelkie rezonowania. Kłaniaj jej się mój panie jak chcesz grzecznie, pocałuje się dla tego jak jej się spodobasz, – mruczeli za nami wytrawione wiarusy, i spokojnie siedząc na koniach fajki palili albo tytoń żuli. –
– Ha, nie będzie powiedziano, pomyślałem sobie, że się boję; otóż i ja dla lepszej fantazyi zapalę sobie fajkę i niech się dzieje co chce.
A tymczasem z prawej i z lewej strony co chwila ktoś jęknął, i potoczył się na ziemię. Niemiałem czem skrzesać ognia, więc stojąc na prawem skrzydle 4go szwadronu podjechałem na lewe szwadronu 3go, bom dojrzał Augusta Przyłuskiego, młodego i dzielnego co się zowie całą gębą ułana, z najobojętniejszą miną fajkę palącego.
– Wiesz co Auguście, – rzekłem doń, nadstawiając mu z konia moją fajkę, do której ognia skrzesał, podobno my się dziś nie odliczemy.
– A niech tam diabli wezmą! Wszystko mi jedno, odrzekł mi na to obojętnie, i gdy zarzący czyr do mej fajnki wkłada, naraz słyszę jakiś koło mnie szum gwałtowny, a potem głuche klapnięcie, i zaraz potem koń Przyłuskiego wybiegł z szeregu, a on biedak przeszyty na wskroś 6ciufuntówką, zbroczony tarzał się w piasku. Kula uderzyła, i zgruchotawszy olstrę z pistoletem, przeszyła przez niego, a potem na tyle konia mantelzak leżący w szmaty rozerwała i potem ugodziła w pierś konia pod karabinierem w drugim szeregu stojącego, przeszła przez całę jego długość, i daleko jeszcze poza kolumną naszą zaryła się w grunt. – Odjechałem na miejsce w milczeniu, straciwszy zupełnie i smak i ochotę do fajki.
Pamiętniki ułana [skreślił A.G. oficer 1go pułku Ułanów b.w.p.], Lwów 1855, s. 72-74.
Opis pokazuje jak działały różne rodzaje amunicji artyleryjskiej w tym okresie i jaka była siła przebicia kuli armatniej. Jednocześnie widzimy cechy charakterystyczne ówczesnej taktyki, która wymagała przede wszystkim, aby żołnierze utrzymywali szyk, nawet gdyby narażało to oddział na straty. Spokojne stanie w ogniu przez żołnierzy było bardzo wysoko cenioną umiejętnością. Uchylanie się przed kulami było zaś ganione i piętnowane jako przejaw tchórzostwa, ze wszystkimi tego ciężkimi konsekwencjami (natury moralnej) dla żołnierza.
Po bitwie pod Grochowem i po skończeniu zawieszenia broni, podczas którego staliśmy po wsiach za Warszawą, pułk nasz przeszedł pod rozkazy jenerała Umińskiego. Był to dzielny jenerał jazdy, osobiście mężny, ale nie zawsze roztropny. Zwykł on był tak lekko na kartę stawiać ludzi na polu bitwy, jak swoje talary przy zielonym stoliku, o stratę jednych i drugich nie wiele się troszcząc. Z jego więc korpusem staliśmy wzdłuż Liwca, broniąc przeprawy nieprzyjacielowi przez rzekę. – Było to jakoś w ostatnich dniach Marca. Pułk nasz od rana był w assekuracyi dział. Piechota nasza strzelała się już od kilku godzin na moście, wstrzymując gwałtem cisnące się nań kolumny rosyjskie, których baterye z przeciwnego brzegu raziły nas mocno. Nie masz przykrzejszej służby, zwłaszcza dla młodego żołnierza, jak assekuracya dział. Kto się chełpi, że w pierwszym takim ogniu nie zadrżał, jest ten pusty fanfaron i kłamca. Inna rzecz, pierwsza szarża kawaleryi, lub atak na bagnety, to wprawia w pewien szał odurzenie, aż do zapomnienia się, zatem zapala odwagę młodego żołnierza. Ale w assekuracyi, to nieczynne w miejscu oczekiwanie śmierci lub kalectwa, ten czas wolnego rozmysłu nad skutkami, ten widok błysku na nieprzyjacielskim dziale, u którego za każdym strzałem dymiącą paszczę w prost naszych piersi spostrzegamy, i te dzikie podskoki rykoszetującej kuli, której przybycia z stoicyzmem jednak oczekiwać w miejscu potrzeba, lub pęknięcia granata co przed twym koniem padł, i bucząc wierci młynka, a kroku jednak przed nim cofnąć ci nie wolno, jest nad wszelki wyraz niesmacznem i ckliwem. Nasze stare Napoleończyki śmieli się z nas młodzików, gdyśmy za każdą kulą, co po nad nas przeleciała, schylali głowy mimo przekonania o całej śmieszności podobnej ostrożności, ale to było coś silniejszego nad wszelkie rezonowania. Kłaniaj jej się mój panie jak chcesz grzecznie, pocałuje się dla tego jak jej się spodobasz, – mruczeli za nami wytrawione wiarusy, i spokojnie siedząc na koniach fajki palili albo tytoń żuli. –
– Ha, nie będzie powiedziano, pomyślałem sobie, że się boję; otóż i ja dla lepszej fantazyi zapalę sobie fajkę i niech się dzieje co chce.
A tymczasem z prawej i z lewej strony co chwila ktoś jęknął, i potoczył się na ziemię. Niemiałem czem skrzesać ognia, więc stojąc na prawem skrzydle 4go szwadronu podjechałem na lewe szwadronu 3go, bom dojrzał Augusta Przyłuskiego, młodego i dzielnego co się zowie całą gębą ułana, z najobojętniejszą miną fajkę palącego.
– Wiesz co Auguście, – rzekłem doń, nadstawiając mu z konia moją fajkę, do której ognia skrzesał, podobno my się dziś nie odliczemy.
– A niech tam diabli wezmą! Wszystko mi jedno, odrzekł mi na to obojętnie, i gdy zarzący czyr do mej fajnki wkłada, naraz słyszę jakiś koło mnie szum gwałtowny, a potem głuche klapnięcie, i zaraz potem koń Przyłuskiego wybiegł z szeregu, a on biedak przeszyty na wskroś 6ciufuntówką, zbroczony tarzał się w piasku. Kula uderzyła, i zgruchotawszy olstrę z pistoletem, przeszyła przez niego, a potem na tyle konia mantelzak leżący w szmaty rozerwała i potem ugodziła w pierś konia pod karabinierem w drugim szeregu stojącego, przeszła przez całę jego długość, i daleko jeszcze poza kolumną naszą zaryła się w grunt. – Odjechałem na miejsce w milczeniu, straciwszy zupełnie i smak i ochotę do fajki.
Pamiętniki ułana [skreślił A.G. oficer 1go pułku Ułanów b.w.p.], Lwów 1855, s. 72-74.
Opis pokazuje jak działały różne rodzaje amunicji artyleryjskiej w tym okresie i jaka była siła przebicia kuli armatniej. Jednocześnie widzimy cechy charakterystyczne ówczesnej taktyki, która wymagała przede wszystkim, aby żołnierze utrzymywali szyk, nawet gdyby narażało to oddział na straty. Spokojne stanie w ogniu przez żołnierzy było bardzo wysoko cenioną umiejętnością. Uchylanie się przed kulami było zaś ganione i piętnowane jako przejaw tchórzostwa, ze wszystkimi tego ciężkimi konsekwencjami (natury moralnej) dla żołnierza.
Panie, weźcie kości w rękę i wyobraźcie sobie, że gracie z królem Kastylii, i rzucając je na stół zdajecie wszystko na los bitwy. Jeśli dopisze wam szczęście, zrobicie najlepszy rzut, jaki kiedykolwiek uczynił król na ziemi; a jeśli rzut wam się nie powiedzie, inaczej nie odejdziecie z gry, jak z honorem.
Gil de Osem do króla Portugalii Jana I Dobrego przed bitwą pod Aljubarrotą (14.VIII.1385)
Gil de Osem do króla Portugalii Jana I Dobrego przed bitwą pod Aljubarrotą (14.VIII.1385)
- Raleen
- Colonel Général
- Posty: 44197
- Rejestracja: czwartek, 22 grudnia 2005, 14:40
- Lokalizacja: Warszawa
- Has thanked: 4527 times
- Been thanked: 2897 times
- Kontakt:
Re: Historia a taktyka w grze
Ciąg dalszy opowieści anonimowego ułana (a właściwie oficera ułanów):
Dowodził nami podpułkownik Konopka. Jeden szwadron zostawił w odwodzie, oparty o Liwiec, a we trzy postępowaliśmy zwolna. Na raz ujrzeliśmy na przeciw nas rozwijające się z lasu kolumny jazdy rosyjskiej. Piękny to zaiste i wspaniały widok posuwających się zwolna, jak dwie ciężarne chmury naprzeciw siebie do walki kilku ściśniętych szwadronów jazdy. Tą uroczystą i jakąś poważną ciszę przerywa tylko od czasu do czasu furkanie niecierpliwych koni, pojedyncze odezwanie się trąbki, lub głuche szczęknięcie o strzemię pałasza. Koń uchem strzyże, a żołnierz z natchnięcia od wzburzonych uczuć piersią, oba z uwagą słuchają trąbki, która jedyną tu teraz tylko jest komendą. Obok dowódzcy jadący trębacz zadzwonił dwa krótkie odboje, wszystko stanęło.
Teraz mogliśmy ich już rozeznać. Było 5 szwadronów ułanów, i nieco strzelców konnych. W tej krótkiej już przed starciem się chwili, dowódzcy przebiegli jeszcze kilka razy szeregi, zalecając żołnierzom odwagę, zimną krew. Kazano poprawić jeszcze kulbak, popodpinać mocniej czapki, skrócić cugle, i stać.
Potem posunęliśmy się kłusem. Trąbki uderzyły we flankiery. Z obu stron plutony flankierskie rozsypane jak wachlarze się rozwinęły, i harcując strzelały do siebie. My tymczasem oczekiwaliśmy w miejscu niecierpliwie ostatniego już znaku do attaku! Na raz flankiery zwołano, nasz dowódzca krzyknął: „Do ataku broń!” Z przeciwnej strony ujrzeliśmy jak migiem błysły z pochew szaserskie pałasze, a ułańskie lance schyliły się w pół ucha końskiego i ledwo tylko co początek sygnału atakowego dosłyszeliśmy, którem potem cała pułkowa muzyka zagrzmiała, z pod koni rwany grunt bryzgał już w górę, i z straszliwym okrzykiem hurra! wpadliśmy na siebie… Najprzód strzały z karabinków szaserskich powitały nas, ale prócz jednego z naszych, któren dostał kulką w same usta, żaden nie spadł z konia. Potem pomieszaliśmy się tak, że w tym serdecznym uścisku ani cięcia nawet dać było sobie nie podobna, ale to trwało tylko chwilę, bo wnet nieprzyjaciel tył podał. Tu dopiero zaczął się prawdziwy taniec. Niech sobie co chcą mówią zwolennicy dzisiejszej taktyki wojennej, co za pomocą matematycznego obliczenia, działobitniami jedynie rozstrzygają losy bitew, utrzymując, że to jest niby postęp, zwycięztwo ducha nad siłą brutalną. Ja się na to niezgadzam.
(…)
Gdy tuman kurzu, wzniesiony kopytami końskiemi opadł cokolwiek, ujrzeliśmy kilkunastu z przeciwnej strony rozciągnionych na piasku, strąconych w starciu się lancami naszych. Potem zaczęły się pojedyncze gonitwy i harce. Tu jeden obskoczony od dwóch lub trzech przeciwników, broni się uparcie, a jeżeli posiłek mu nie nadbiegł, uległ, lub rozbrojon dostaje się w niewolę. Tam ucieka jeden ścigany od kilku, staje, pali z pistoletu, kładzie trupem jednego, znowu pomyka, a tymczasem nabija broń, znów staje, strzela i zmusza do ucieczki napastników. I znów skupiają się pojedyncze rozrzucone oddziały, uderzają na siebie, i znów w rozsypce częściowe utarczki, gonitwa, dopokąd wreszcie jedna strona nie zniknie całkiem z placu. Winienem tu opowiedzieć dwa prawdziwie bohaterskie czyny.
Podpułkownika ułanów rosyjskich obskoczyło trzech naszych, żądających, aby się poddał. Lecz na całą odpowiedź jednego ciężko ranił, a dwom bronił się zacięcie, notabene pałaszem przeciw lancom. Nasi ułani widząc jego upór, prosili go, ledwie nie zaklinali, aby się zdał, lecz nadaremnie. Nieustraszony ten oficer ani słuchać tego niechciał, poległ wreszcie z bronią w ręku! Cześć, męstwu prawdziwemu, chociaż nieprzyjaciela. Żona jego, i dorosła córka co mu towarzyszyły w tej wyprawie, z pobliskiej karczmy (o czem my się dopiero wracając do obozu dowiedzieli) ze strychu patrzały na śmierć męża i ojca i mdlały biedne! Zabraliśmy je z sobą i powóz któren miały ukryty w wiklinach nad Liwcem. Nazajutrz jenerał odesłał je do forpoczt rossyjskich.
Drugi podobny czyn był starego żołnierza, rosyjskiego także. Zabito pod nim konia i kiedy po zakończonej już sprawie otrzymawszy plac bitwy, w 120 jeńców i tyleż koni zabieraliśmy się do pochodu, i tylko pojedynczy ludzie, dalej zapędzeni, jeszcze się zbierali, on, z lancą w obu rękach na ziemi stojąc, sam jeden wśród nas, nie dał nikomu do siebie przystąpić, lecz się oganiał, lub grotem odgrażał. Nadaremnie przekładali mu oficerowie, aby się poddał. Na całą odpowiedź palnął jednego drzewcem przez plecy, i znów groził. Nadjechał Konopka i starał się przekonać go „że dał już dowody prawdziwego męstwa i wierności, co my umiemy cenić i dla tego też będzie u nas jako dzielny żołnierz ze wszelkimi względami uważanym, lecz potrzeba, aby nam zaufał, i broń złożył, bo zresztą dalszy z jego strony opór jest już nierozsądkiem”. On to spokojnie wysłuchał, ale w końcu pchnął w głowę podpułkownika, szczęściem, że ceratówkę tylko przeszył. Widząc to jeden z naszych, najechał go koniem tak, że się przewrócił a potem lancą przebił leżącego. Szczerze żałowaliśmy go, bo jakkolwiek opór podobny zdaje nam się w takim już razie być szaleństwem, ale zawsze ta pogarda życia i poświęcenie się za swoją sprawę, jest wielkodusznością prawdziwą.
Jak wspomniałem jeńców 120 i tyleż koni dzielnych, było owocem tej krótkiej wyprawy. Z naszej strony poległ jeden żołnierz i kilkunastu mieliśmy rannych. Nasz obóz, stojąc na wyniosłem miejscu pod miasteczkiem Liwem, patrzał się na całą tę utarczkę, a gdyśmy już w wieczór z łupem i niewolnikiem wracali, zaszedł nam drogę z całym sztabem i muzyką Umiński, i trzykrotnem okrzykiem „vivat ułany!” powitał. To atoli zwycięztwo wiele nas później kosztowało. Rossyjski ten korpus był zacholerzony. Wiara nasza przez ciąg kilkomiesięcznej kampanii biwakując ciągle, obdarła się i zbrukała całkiem. W mantelzakach zabranych z koni, znalazła się bielizna ładna, kolorowa, i obuwie nowe, w które nasi zaraz się postroili i zarazili. We dwa dni potem w obozie naszym straszna wybuchła cholera! Łupem jej stał się nasz dzielny podpułkownik Konopka, waleczny kapitan Dąbrowa i wielu oficerów, wojsko zaś, szczególniej piechotę, tak zmiatało nagle, że wśród śpiewów, śmiechu i żartów, nagle człowiek padał, czerniał i w okropnych kurczach, w kilka godzin kończył bez ratunku. Liw cały, wszystkie ambulanse i szpitale polowe zapełniły się konającymi, trwoga ogarnęła najtęższe umysły, także nawet co w obec latającej na placu bitwy do koła śmierci nie zadrżeli.
Pamiętniki ułana [skreślił A.G. oficer 1go pułku Ułanów b.w.p.], Lwów 1855, s. 75-80.
To samo starcie 1 Pułku Ułanów z kawalerią rosyjską w okolicach Liwa. Tym razem opisuje uczestnik walki. Najważniejsze z pierwszej części opisu jest to, że w walce doszło do zmieszania się kawalerii. Wstępne manewry flankierów poprzedzające starcie jak widać wystąpiły, ale nie miały większego znaczenia dla przebiegu walki, bo przed szarżą flankierzy wrócili do szeregów. Natomiast inaczej niż to podawał Chłapowski, z opisu wynika, że Rosjanie kontrszarżowali, albo przynajmniej próbowali. Dalsza część to typowe żołnierskie opowieści, zamieściłem je by lepiej osadzić tę walkę czasowo i oddać klimat tamtych czasów.
Dowodził nami podpułkownik Konopka. Jeden szwadron zostawił w odwodzie, oparty o Liwiec, a we trzy postępowaliśmy zwolna. Na raz ujrzeliśmy na przeciw nas rozwijające się z lasu kolumny jazdy rosyjskiej. Piękny to zaiste i wspaniały widok posuwających się zwolna, jak dwie ciężarne chmury naprzeciw siebie do walki kilku ściśniętych szwadronów jazdy. Tą uroczystą i jakąś poważną ciszę przerywa tylko od czasu do czasu furkanie niecierpliwych koni, pojedyncze odezwanie się trąbki, lub głuche szczęknięcie o strzemię pałasza. Koń uchem strzyże, a żołnierz z natchnięcia od wzburzonych uczuć piersią, oba z uwagą słuchają trąbki, która jedyną tu teraz tylko jest komendą. Obok dowódzcy jadący trębacz zadzwonił dwa krótkie odboje, wszystko stanęło.
Teraz mogliśmy ich już rozeznać. Było 5 szwadronów ułanów, i nieco strzelców konnych. W tej krótkiej już przed starciem się chwili, dowódzcy przebiegli jeszcze kilka razy szeregi, zalecając żołnierzom odwagę, zimną krew. Kazano poprawić jeszcze kulbak, popodpinać mocniej czapki, skrócić cugle, i stać.
Potem posunęliśmy się kłusem. Trąbki uderzyły we flankiery. Z obu stron plutony flankierskie rozsypane jak wachlarze się rozwinęły, i harcując strzelały do siebie. My tymczasem oczekiwaliśmy w miejscu niecierpliwie ostatniego już znaku do attaku! Na raz flankiery zwołano, nasz dowódzca krzyknął: „Do ataku broń!” Z przeciwnej strony ujrzeliśmy jak migiem błysły z pochew szaserskie pałasze, a ułańskie lance schyliły się w pół ucha końskiego i ledwo tylko co początek sygnału atakowego dosłyszeliśmy, którem potem cała pułkowa muzyka zagrzmiała, z pod koni rwany grunt bryzgał już w górę, i z straszliwym okrzykiem hurra! wpadliśmy na siebie… Najprzód strzały z karabinków szaserskich powitały nas, ale prócz jednego z naszych, któren dostał kulką w same usta, żaden nie spadł z konia. Potem pomieszaliśmy się tak, że w tym serdecznym uścisku ani cięcia nawet dać było sobie nie podobna, ale to trwało tylko chwilę, bo wnet nieprzyjaciel tył podał. Tu dopiero zaczął się prawdziwy taniec. Niech sobie co chcą mówią zwolennicy dzisiejszej taktyki wojennej, co za pomocą matematycznego obliczenia, działobitniami jedynie rozstrzygają losy bitew, utrzymując, że to jest niby postęp, zwycięztwo ducha nad siłą brutalną. Ja się na to niezgadzam.
(…)
Gdy tuman kurzu, wzniesiony kopytami końskiemi opadł cokolwiek, ujrzeliśmy kilkunastu z przeciwnej strony rozciągnionych na piasku, strąconych w starciu się lancami naszych. Potem zaczęły się pojedyncze gonitwy i harce. Tu jeden obskoczony od dwóch lub trzech przeciwników, broni się uparcie, a jeżeli posiłek mu nie nadbiegł, uległ, lub rozbrojon dostaje się w niewolę. Tam ucieka jeden ścigany od kilku, staje, pali z pistoletu, kładzie trupem jednego, znowu pomyka, a tymczasem nabija broń, znów staje, strzela i zmusza do ucieczki napastników. I znów skupiają się pojedyncze rozrzucone oddziały, uderzają na siebie, i znów w rozsypce częściowe utarczki, gonitwa, dopokąd wreszcie jedna strona nie zniknie całkiem z placu. Winienem tu opowiedzieć dwa prawdziwie bohaterskie czyny.
Podpułkownika ułanów rosyjskich obskoczyło trzech naszych, żądających, aby się poddał. Lecz na całą odpowiedź jednego ciężko ranił, a dwom bronił się zacięcie, notabene pałaszem przeciw lancom. Nasi ułani widząc jego upór, prosili go, ledwie nie zaklinali, aby się zdał, lecz nadaremnie. Nieustraszony ten oficer ani słuchać tego niechciał, poległ wreszcie z bronią w ręku! Cześć, męstwu prawdziwemu, chociaż nieprzyjaciela. Żona jego, i dorosła córka co mu towarzyszyły w tej wyprawie, z pobliskiej karczmy (o czem my się dopiero wracając do obozu dowiedzieli) ze strychu patrzały na śmierć męża i ojca i mdlały biedne! Zabraliśmy je z sobą i powóz któren miały ukryty w wiklinach nad Liwcem. Nazajutrz jenerał odesłał je do forpoczt rossyjskich.
Drugi podobny czyn był starego żołnierza, rosyjskiego także. Zabito pod nim konia i kiedy po zakończonej już sprawie otrzymawszy plac bitwy, w 120 jeńców i tyleż koni zabieraliśmy się do pochodu, i tylko pojedynczy ludzie, dalej zapędzeni, jeszcze się zbierali, on, z lancą w obu rękach na ziemi stojąc, sam jeden wśród nas, nie dał nikomu do siebie przystąpić, lecz się oganiał, lub grotem odgrażał. Nadaremnie przekładali mu oficerowie, aby się poddał. Na całą odpowiedź palnął jednego drzewcem przez plecy, i znów groził. Nadjechał Konopka i starał się przekonać go „że dał już dowody prawdziwego męstwa i wierności, co my umiemy cenić i dla tego też będzie u nas jako dzielny żołnierz ze wszelkimi względami uważanym, lecz potrzeba, aby nam zaufał, i broń złożył, bo zresztą dalszy z jego strony opór jest już nierozsądkiem”. On to spokojnie wysłuchał, ale w końcu pchnął w głowę podpułkownika, szczęściem, że ceratówkę tylko przeszył. Widząc to jeden z naszych, najechał go koniem tak, że się przewrócił a potem lancą przebił leżącego. Szczerze żałowaliśmy go, bo jakkolwiek opór podobny zdaje nam się w takim już razie być szaleństwem, ale zawsze ta pogarda życia i poświęcenie się za swoją sprawę, jest wielkodusznością prawdziwą.
Jak wspomniałem jeńców 120 i tyleż koni dzielnych, było owocem tej krótkiej wyprawy. Z naszej strony poległ jeden żołnierz i kilkunastu mieliśmy rannych. Nasz obóz, stojąc na wyniosłem miejscu pod miasteczkiem Liwem, patrzał się na całą tę utarczkę, a gdyśmy już w wieczór z łupem i niewolnikiem wracali, zaszedł nam drogę z całym sztabem i muzyką Umiński, i trzykrotnem okrzykiem „vivat ułany!” powitał. To atoli zwycięztwo wiele nas później kosztowało. Rossyjski ten korpus był zacholerzony. Wiara nasza przez ciąg kilkomiesięcznej kampanii biwakując ciągle, obdarła się i zbrukała całkiem. W mantelzakach zabranych z koni, znalazła się bielizna ładna, kolorowa, i obuwie nowe, w które nasi zaraz się postroili i zarazili. We dwa dni potem w obozie naszym straszna wybuchła cholera! Łupem jej stał się nasz dzielny podpułkownik Konopka, waleczny kapitan Dąbrowa i wielu oficerów, wojsko zaś, szczególniej piechotę, tak zmiatało nagle, że wśród śpiewów, śmiechu i żartów, nagle człowiek padał, czerniał i w okropnych kurczach, w kilka godzin kończył bez ratunku. Liw cały, wszystkie ambulanse i szpitale polowe zapełniły się konającymi, trwoga ogarnęła najtęższe umysły, także nawet co w obec latającej na placu bitwy do koła śmierci nie zadrżeli.
Pamiętniki ułana [skreślił A.G. oficer 1go pułku Ułanów b.w.p.], Lwów 1855, s. 75-80.
To samo starcie 1 Pułku Ułanów z kawalerią rosyjską w okolicach Liwa. Tym razem opisuje uczestnik walki. Najważniejsze z pierwszej części opisu jest to, że w walce doszło do zmieszania się kawalerii. Wstępne manewry flankierów poprzedzające starcie jak widać wystąpiły, ale nie miały większego znaczenia dla przebiegu walki, bo przed szarżą flankierzy wrócili do szeregów. Natomiast inaczej niż to podawał Chłapowski, z opisu wynika, że Rosjanie kontrszarżowali, albo przynajmniej próbowali. Dalsza część to typowe żołnierskie opowieści, zamieściłem je by lepiej osadzić tę walkę czasowo i oddać klimat tamtych czasów.
Panie, weźcie kości w rękę i wyobraźcie sobie, że gracie z królem Kastylii, i rzucając je na stół zdajecie wszystko na los bitwy. Jeśli dopisze wam szczęście, zrobicie najlepszy rzut, jaki kiedykolwiek uczynił król na ziemi; a jeśli rzut wam się nie powiedzie, inaczej nie odejdziecie z gry, jak z honorem.
Gil de Osem do króla Portugalii Jana I Dobrego przed bitwą pod Aljubarrotą (14.VIII.1385)
Gil de Osem do króla Portugalii Jana I Dobrego przed bitwą pod Aljubarrotą (14.VIII.1385)
- Raleen
- Colonel Général
- Posty: 44197
- Rejestracja: czwartek, 22 grudnia 2005, 14:40
- Lokalizacja: Warszawa
- Has thanked: 4527 times
- Been thanked: 2897 times
- Kontakt:
Re: Historia a taktyka w grze
Kiedyś ktoś mnie pytał ilu tyralierów Rosjanie wydzielali z każdego batalionu. Wertując niedawno książkę Puzyrewskiego przy okazji znalazłem, a że nieraz bywa, iż zapomina się namiary na dane informacje tzn. pamięta się informację, ale człowiek nie pamięta skąd ją wziął, to żeby nie umknęło:
W pułkach liniowych z batalionu wysyłano cztery plutony tyralierskie po 24 ludzi.
Do powyższego zdania jest przypis: Regulamin używania strzelców w musztrach liniowych, 1820 r.
A. Puzyrewski, Wojna polsko-ruska 1831 r., Warszawa 1899, s. 34
Zatem w armii rosyjskiej tego okresu zgodnie z regulaminem cały batalion powinien wydzielać 4 x 24 czyli 96 żołnierzy do tyraliery. Jest to liczba zbliżona do tego co mamy w grze.
Poza tym na s. 38-40 Puzyrewski cytuje instrukcję gen. Neidhardta stworzoną tuż przed wkroczeniem armii rosyjskiej do Królestwa Polskiego, gdzie czytamy (s. 40):
Co do tyralierów, to polecone było wysyłać ich nie więcej nad 100 z batalionu i w ogóle nie rozsypywać batalionu w tyraliery.
Na instrukcję Neidhardta powoływałem się w zasadach gry. Mamy zatem u Neidhardta potwierdzenie wcześniejszych wytycznych przewidzianych w regulaminie. I przy okazji widać dlaczego w grze piechota rosyjska nie może wydzielać większej liczby tyralierów ani przechodzić całymi batalionami w szyk tyralierski. Gra i tak dopuszcza tu trochę większe liczby, ale wynika to ze skali (1 punkt siły = 75 żołnierzy, więc musiałem dokonać wyboru jak "zaokrąglić" i żeby walki miały sens, z uwagi na to, że Polacy i tak mają silniejszą tyralierę, zaokrągliłem w górę, więc ściśle rzecz biorąc w grze Rosjanie wydzielają po 150 żołnierzy).
W pułkach liniowych z batalionu wysyłano cztery plutony tyralierskie po 24 ludzi.
Do powyższego zdania jest przypis: Regulamin używania strzelców w musztrach liniowych, 1820 r.
A. Puzyrewski, Wojna polsko-ruska 1831 r., Warszawa 1899, s. 34
Zatem w armii rosyjskiej tego okresu zgodnie z regulaminem cały batalion powinien wydzielać 4 x 24 czyli 96 żołnierzy do tyraliery. Jest to liczba zbliżona do tego co mamy w grze.
Poza tym na s. 38-40 Puzyrewski cytuje instrukcję gen. Neidhardta stworzoną tuż przed wkroczeniem armii rosyjskiej do Królestwa Polskiego, gdzie czytamy (s. 40):
Co do tyralierów, to polecone było wysyłać ich nie więcej nad 100 z batalionu i w ogóle nie rozsypywać batalionu w tyraliery.
Na instrukcję Neidhardta powoływałem się w zasadach gry. Mamy zatem u Neidhardta potwierdzenie wcześniejszych wytycznych przewidzianych w regulaminie. I przy okazji widać dlaczego w grze piechota rosyjska nie może wydzielać większej liczby tyralierów ani przechodzić całymi batalionami w szyk tyralierski. Gra i tak dopuszcza tu trochę większe liczby, ale wynika to ze skali (1 punkt siły = 75 żołnierzy, więc musiałem dokonać wyboru jak "zaokrąglić" i żeby walki miały sens, z uwagi na to, że Polacy i tak mają silniejszą tyralierę, zaokrągliłem w górę, więc ściśle rzecz biorąc w grze Rosjanie wydzielają po 150 żołnierzy).
Panie, weźcie kości w rękę i wyobraźcie sobie, że gracie z królem Kastylii, i rzucając je na stół zdajecie wszystko na los bitwy. Jeśli dopisze wam szczęście, zrobicie najlepszy rzut, jaki kiedykolwiek uczynił król na ziemi; a jeśli rzut wam się nie powiedzie, inaczej nie odejdziecie z gry, jak z honorem.
Gil de Osem do króla Portugalii Jana I Dobrego przed bitwą pod Aljubarrotą (14.VIII.1385)
Gil de Osem do króla Portugalii Jana I Dobrego przed bitwą pod Aljubarrotą (14.VIII.1385)
- cadrach
- Capitaine-Adjudant-Major
- Posty: 902
- Rejestracja: niedziela, 6 listopada 2011, 10:30
- Lokalizacja: Olsztyn
- Has thanked: 99 times
- Been thanked: 158 times
- Kontakt:
Re: Historia a taktyka w grze
Swoje nadrealistyczne marzenia można też zrealizować wydzielając tyralierę o sile 1.5. Wartość będzie zaokrąglona i tak do 2, a liczebność będzie się zgadzać
no school, no work, no problem
- Raleen
- Colonel Général
- Posty: 44197
- Rejestracja: czwartek, 22 grudnia 2005, 14:40
- Lokalizacja: Warszawa
- Has thanked: 4527 times
- Been thanked: 2897 times
- Kontakt:
Re: Historia a taktyka w grze
Walka tyralierów na bagnety – z walk pod Dobrem i Kałuszynem (15-17.II.1831). Fragment z książki Wiesława Majewskiego „Grochów 1831”, odwołujący się do wspomnień z epoki:
Rosjanie wkrótce rzucili tu do walki swoich tyralierów. Polscy z kompanii grenadierskich II i III batalionów 3 pułku liniowego „powstali z ziemi”, gdzie leżeli dla uniknięcia strzałów armatnich. W miarę jak „łańcuch [tyralierów rosyjskich] coraz stawał się silniejszym, także czołowe kompanie obu batalionów 3 pułku liniowego „poszły w rozsypkę dla wzmocnienia naszych tyralierów. Tu zaczęła się zacięta walka tyralierska, kilkanaście razy, ruszając na bagnety, spędzaliśmy rosyjskich tyralierów na ich kolumny” – pisze Aleksander Kociatkiewicz, kadet III batalionu 3 pułku.
W. Majewski, Grochów 1831, Warszawa 1982, s. 128
Rosjanie wkrótce rzucili tu do walki swoich tyralierów. Polscy z kompanii grenadierskich II i III batalionów 3 pułku liniowego „powstali z ziemi”, gdzie leżeli dla uniknięcia strzałów armatnich. W miarę jak „łańcuch [tyralierów rosyjskich] coraz stawał się silniejszym, także czołowe kompanie obu batalionów 3 pułku liniowego „poszły w rozsypkę dla wzmocnienia naszych tyralierów. Tu zaczęła się zacięta walka tyralierska, kilkanaście razy, ruszając na bagnety, spędzaliśmy rosyjskich tyralierów na ich kolumny” – pisze Aleksander Kociatkiewicz, kadet III batalionu 3 pułku.
W. Majewski, Grochów 1831, Warszawa 1982, s. 128
Panie, weźcie kości w rękę i wyobraźcie sobie, że gracie z królem Kastylii, i rzucając je na stół zdajecie wszystko na los bitwy. Jeśli dopisze wam szczęście, zrobicie najlepszy rzut, jaki kiedykolwiek uczynił król na ziemi; a jeśli rzut wam się nie powiedzie, inaczej nie odejdziecie z gry, jak z honorem.
Gil de Osem do króla Portugalii Jana I Dobrego przed bitwą pod Aljubarrotą (14.VIII.1385)
Gil de Osem do króla Portugalii Jana I Dobrego przed bitwą pod Aljubarrotą (14.VIII.1385)
- Raleen
- Colonel Général
- Posty: 44197
- Rejestracja: czwartek, 22 grudnia 2005, 14:40
- Lokalizacja: Warszawa
- Has thanked: 4527 times
- Been thanked: 2897 times
- Kontakt:
Re: Historia a taktyka w grze
Inny fragment z Majewskiego o walkach tyralierów. Walki 18.II.1831:
Na zachód od karczmy Janówek, na północ od drogi otwierała się obszerna polana. Żymirski zajął tu stanowisko u wyjść z lasu, rozstawiając sześć dział (2 na szosie, 4 przy karczmie). Odwrót osłaniał batalion 2 pułku strzelców pieszych, „w tyraliery rozsypany”, natarczywie przez wielką masę tyralierów party, wychodząc w rozsypce z lasu, formował się w batalion [tj. w kolumnę batalionową] na wielkiej polanie. Śliczny to był widok – pisze naoczny świadek S. Jabłonowski – widzieć pod silnym ogniem nieprzyjacielskim ruch tego oddziału, który odbywał się z taką spokojnością i akuratnością, jakby na paradzie na placu Saskim. Jeszcze nie wszystkie siły polskie się rozwinęły. Radziejowski służący w I batalionie 4 pułku strzelców pieszych zapamiętał, że „sformowani, sekcjami maszerowaliśmy spokojnie szosą, gdy zaczęły nas niepokoić wystrzały ręcznej broni nieprzyjacielskiej”. Jazda przeciwnika stanęła na szosie, rzucił on natomiast kilka batalionów przez las. Ogień tyralierski trwał krótko i nieprzyjaciel zaczął się w kolumnach posuwać naprzód.
W. Majewski, Grochów 1831, Warszawa 1982, s. 135
Opis pokazuje jak wykorzystywano tyralierę. Zwróćcie uwagę, że po stronie polskiej w tyraliery został rozsypany cały batalion 2 pułku strzelców pieszych. Tak też jest w grze, gdzie polska lekka piechota (pułki strzelców pieszych, jednostki strzelców nowej formacji) może całymi batalionami dzielić się na pododdziały tyralierów. I Polacy starali się jednak ograniczać, tzn. nie przechodzili w tyralierę większą liczbą żołnierzy niż było konieczne. Gdy było trzeba, piechota lekka przeformowywała się z powrotem w kolumny, tak jak to uczynił batalion 2 pułku strzelców pieszych.
Na zachód od karczmy Janówek, na północ od drogi otwierała się obszerna polana. Żymirski zajął tu stanowisko u wyjść z lasu, rozstawiając sześć dział (2 na szosie, 4 przy karczmie). Odwrót osłaniał batalion 2 pułku strzelców pieszych, „w tyraliery rozsypany”, natarczywie przez wielką masę tyralierów party, wychodząc w rozsypce z lasu, formował się w batalion [tj. w kolumnę batalionową] na wielkiej polanie. Śliczny to był widok – pisze naoczny świadek S. Jabłonowski – widzieć pod silnym ogniem nieprzyjacielskim ruch tego oddziału, który odbywał się z taką spokojnością i akuratnością, jakby na paradzie na placu Saskim. Jeszcze nie wszystkie siły polskie się rozwinęły. Radziejowski służący w I batalionie 4 pułku strzelców pieszych zapamiętał, że „sformowani, sekcjami maszerowaliśmy spokojnie szosą, gdy zaczęły nas niepokoić wystrzały ręcznej broni nieprzyjacielskiej”. Jazda przeciwnika stanęła na szosie, rzucił on natomiast kilka batalionów przez las. Ogień tyralierski trwał krótko i nieprzyjaciel zaczął się w kolumnach posuwać naprzód.
W. Majewski, Grochów 1831, Warszawa 1982, s. 135
Opis pokazuje jak wykorzystywano tyralierę. Zwróćcie uwagę, że po stronie polskiej w tyraliery został rozsypany cały batalion 2 pułku strzelców pieszych. Tak też jest w grze, gdzie polska lekka piechota (pułki strzelców pieszych, jednostki strzelców nowej formacji) może całymi batalionami dzielić się na pododdziały tyralierów. I Polacy starali się jednak ograniczać, tzn. nie przechodzili w tyralierę większą liczbą żołnierzy niż było konieczne. Gdy było trzeba, piechota lekka przeformowywała się z powrotem w kolumny, tak jak to uczynił batalion 2 pułku strzelców pieszych.
Panie, weźcie kości w rękę i wyobraźcie sobie, że gracie z królem Kastylii, i rzucając je na stół zdajecie wszystko na los bitwy. Jeśli dopisze wam szczęście, zrobicie najlepszy rzut, jaki kiedykolwiek uczynił król na ziemi; a jeśli rzut wam się nie powiedzie, inaczej nie odejdziecie z gry, jak z honorem.
Gil de Osem do króla Portugalii Jana I Dobrego przed bitwą pod Aljubarrotą (14.VIII.1385)
Gil de Osem do króla Portugalii Jana I Dobrego przed bitwą pod Aljubarrotą (14.VIII.1385)
- Raleen
- Colonel Général
- Posty: 44197
- Rejestracja: czwartek, 22 grudnia 2005, 14:40
- Lokalizacja: Warszawa
- Has thanked: 4527 times
- Been thanked: 2897 times
- Kontakt:
Re: Historia a taktyka w grze
Taktyka kawalerii w oparciu o relację jenerała Dezyderego Chłapowskiego
Dezydery Chłapowski, Pamiętniki. Część I. Wojny napoleońskie 1806-1813, Poznań 1899, s. 152-154:
(…) Przebywszy ten rów, ujrzeliśmy za Kozakami linią kawaleryi. Wyjechawszy z 50 kroków naprzód, rozpoznałem cztery szwadrony, dwa dragonów w środku, na skrzydłach zaś po szwadronie ułanów.
Skoro oba moje szwadrony przeszły i stanęły w linii, ruszyłem wolno naprzód. Jenerał Lefêbvre przypadł do mnie i mówił, żeby już puścić szarżę. Mówił to jednak nie rozkazując, bo dodał, że się spuszcza na mnie. Inaczej, na jasny rozkaz byłbym oczywiście zakomenderował kłusem a potem galopem. Kiedy się komenderuje galopem, to już nie potrzeba marsz-marsz, doświadczenie bowiem uczy, że w boju nikt tego nie dokaże, ażeby tak, jak na mustrze, można było dopiero w galopie linią w marsz-marsz wprowadzić.
Byliśmy jeszcze około 500 kroków od nieprzyjaciela, powiedziałem więc jenerałowi obok mnie jadącemu: Pozwól jenerał, podjadę stępo o 150 kroków i ze stępa zakomenderuję marsz-marsz, a ręczę, że środek rozbiję. Przyzwolił i zwrócił do szwadronów przeprawiających się przez rów za nami.
Maszerowałem stępo pewnie jeszcze ze 300 kroków, zapowiedziawszy obu szwadronom, że na komendę marsz-marsz ruszą cwałem z kopyta, ale lanc nie spuszczą, dopiero po twarzach dragonów. Doszliśmy stępo tak blisko do linii, że słychać było głosy nieprzyjacielskie, zapewnie oficerowie do żołnierzy mówili: Szutka (to żart). Byliśmy może o 200 kroków, gdym zakomenderował: marsz i w mgnieniu oka byliśmy na ich linii. Kapitan Jankowski (przypis: Późniejszy jenerał w roku 1830.) był przy mnie na prawo, porucznik Giełgud (przypis: Starszy brat jenerała z roku 1830.) na lewo, tego koń spiął się na dragonów i w tej chwili ugodził go oficer dragoński pałaszem w brzuch tak, że spadł z konia (umarł jednak dopiero w kilka tygodni potem).
Starcie się z linią nie trwało i kilka sekund. Lubo w pierwszej chwili dotrzymali, zaraz się pomieszali i uciekać zaczęli nawet i ułani, którzy nie mieli nikogo przed sobą. Nie wiedziałem, czy wielu leżało na ziemi, bom prędko przeleciał, ale oba szwadrony nie goniły w porządku, żołnierze prześcigali tych, którzy mieli słabsze konie i kazali im z koni zsiadać. Spostrzegłem wkrótce, że druga linia postępuje ku nam i że wszystko ułani. Zatrzymałem się i ledwie równać zdążyłem, kiedy ta linia ułanów szarżę na mnie przypuściła, zanim jeszcze moje szwadrony zupełnie zrównane były. Musiałem zrównać szybko i zakomenderować: naprzód i marsz, inaczej byliby na nas stojących uderzyli, czego nigdy nieprzyjacielowi dopuścić nie należy i dopiero co na dragonach i ułanach okazało się jak źle zrobili, że – choć w podwójnej liczbie – przyjęli naszą szarżę stojąc. Nawet wystrzelili do nas bardzo blisko z karabinów, czegośmy nawet nie uważali, bo taki ogień z konia osobliwie w linii nic nie znaczy przeciw starym żołnierzom. Ruszyłem tedy naprzód stępo, ale zaraz znów zakomenderowałem marsz-marsz.
Ułani moskiewscy, w galop puszczając, nieco się rozlecieli, jednak tym razem natarcie ich pomieszało nas z nimi, a ponieważ było ich więcej, zapewnie bylibyśmy źle wyszli, gdyby Jerzmanowski nie był nadszedł z drugimi dwoma szwadronami. Był to najprzezorniejszy sztabsoficer z regimentu, najdoświadczeńszy i zimną, piękną miał odwagę. W samą porę uderzył na naszej lewej stronie, podsunąwszy się także stępo bardzo blisko, ażeby tem mocniej uderzyć. Ułani uciekali prawie prędzej, jak byli szarżowali. Zostało kilkunastu w naszem ręku. Niektórzy mocno ranni jęczeli i mówili po polsku. Przykro mię to raziło. Jeden się bronił pałaszem, nie chciał się dać wziąść do niewoli, ale gdy mu nasz chevauleżer powiedział: Bracie, my Polacy, jak i ty – zaraz rzucił pałasz. Pewnie im powiedziano, że my, choć ułani, jesteśmy Francuzami.
Znakomity opis walki kawaleryjskiej popełniony przez jednego z najlepszych polskich oficerów kawalerii epoki napoleońskiej. Dezydery Chłapowski pokazuje jak wyglądało starcie kawalerii i dowodzenie jednostką kawalerii (w tym przypadku dywizjonem). Mnóstwo uwag i spostrzeżeń mi się nasuwa:
1. Po stronie rosyjskiej zwraca uwagę sposób uformowania kawalerii rosyjskiej. Mamy dwa szwadrony dragonów i po ich obu bokach po szwadronie ułanów. Zatem przemieszano ze sobą nie tylko jednostki z różnych pułków, ale także różne typy kawalerii. Mamy dwa dywizjony (dragonów i ułanów – każdy po dwa szwadrony), z czego dywizjon ułanów rozdzielono tak, że każdy szwadron stoi osobno.
2. Po stronie francuskiej (polskiej) widzimy, że kawaleria operuje dywizjonami. Podobnie jak u Rosjan. Nie wyklucza to tego, że czasem działają pojedyncze szwadrony, czasem pułki. W zależności od potrzeb. Pułk nie jest więc główną jednostką taktyczną, przynajmniej na tle tego opisu. Raczej dwa dywizjony pułku współdziałają, ale każdy jest odrębną jednostką.
3. Sposób wykonania szarży przez Dezyderego Chłapowskiego odbiega od regulaminowego, mimo to okazuje się skuteczniejszy. Gen. Levebvre-Desnouettes, uznawany za jednego z lepszych dowódców kawalerii francuskiej, jako przełożony Polaków był zwolennikiem rozpędzania kawalerii do szarży w inny sposób, ale ostatecznie dał polskiemu oficerowi swobodę działania, jak widać z dobrymi skutkami. Podobną taktykę jak Chłapowski, również odbiegającą od regulaminów, stosuje Paweł Jerzmanowski. Wszystko to pokazuje, że w tamtej epoce regulaminy traktowano elastycznie i wiele w tej materii zależało od oficera dowodzącego jednostką, jego poglądów, doświadczenia, a czasami w ogóle znajomości regulaminów, ponieważ wielu oficerów było słabo wyszkolonych i ich zwyczajnie nie znało.
4. Walka kawalerii trwa bardzo krótko. Od razu jedna ze stron idzie w rozsypkę, nawet jeśli z początku zdołała stawić bardzo krótkotrwały opór. Teoria Ardanta du Picqa w praktyce.
5. Straty kawalerii w walkach są niewielkie. Z opisu wynika, że część strat wynikała z tego, że po złamaniu szyku przeciwnika ci kawalerzyści pokonanej jednostki, którzy mieli słabsze (wolniejsze) konie, zostawali z tyłu i byli osaczani przez przeciwników mających lepsze konie, którzy doganiali ich i brali w niewolę.
6. Rosyjska kawaleria, przede wszystkim stojący w środku szyku dragoni, usiłowała zatrzymać szarżę ogniem z karabinków, co można uznać za kolejne odstępstwo od regulaminów i rozwiązanie nietypowe na tle tego co przyjmowano w tamtej epoce. Choć ogólnie wiadomo było, że taki ogień jest nieskuteczny (można jednak dyskutować na ile ta wiedza była powszechna), jak widać trafiali się oficerowie, którzy próbowali tego rodzaju taktyki.
7. Po pierwszej walce niemal od razu dochodzi do kolejnego starcia. Do kontrataku na Polaków ruszają bowiem ułani rosyjscy stojący w drugiej linii. Mimo to polski oddział zdołał uporządkować szyk i ruszyć do dalszej szarży. Ten przykład pokazuje, że było to możliwe. Przede wszystkim porządkowanie szyku nie zajmowało nie wiadomo ile czasu, ale zazwyczaj zaraz po szarży starano się zaprowadzić ład w szeregach, jeśli zostały zmieszane w wyniku walki. Dużo zależało więc od poziomu wyszkolenia oraz morale jednostki (wpływ na nie miała także osoba dowódcy). Słabe jednostki dezorganizowały się i nie były w stanie kontynuować szarży. Dobre były w stanie sobie z tym poradzić. Wpływ miało także to jak długo trwała pierwsza walka i czy była ona wyrównana czy raczej jednostronna, a także to jak daleko znajdowała się kawaleria przeciwnika wykonująca kontruderzenie – jeśli była daleko, szarżujący mieli więcej czasu by się uporządkować i wznowić szarżę, jeśli była blisko, stawało się to bardziej problematyczne.
8. Dezydery Chłapowski podkreśla znaczenie tego, że kawaleria musi być w ruchu i nie powinna nigdy dać się zaszarżować kawalerii przeciwnika, gdy stoi w miejscu, bo to skazuje ją niemal zawsze na przegraną.
9. Przewaga liczebna Rosjan w pierwszym starciu nie miała znaczenia, natomiast w drugim mogła przesądzić wynik walki na korzyść Rosjan, gdyby do akcji nie włączył się drugi dywizjon Polaków, pod dowództwem Jerzmanowskiego. Mowa jednak tutaj o znacznej przewadze liczebnej (dwukrotnej bądź mniej więcej w tych granicach).
Dezydery Chłapowski, Pamiętniki. Część I. Wojny napoleońskie 1806-1813, Poznań 1899, s. 152-154:
(…) Przebywszy ten rów, ujrzeliśmy za Kozakami linią kawaleryi. Wyjechawszy z 50 kroków naprzód, rozpoznałem cztery szwadrony, dwa dragonów w środku, na skrzydłach zaś po szwadronie ułanów.
Skoro oba moje szwadrony przeszły i stanęły w linii, ruszyłem wolno naprzód. Jenerał Lefêbvre przypadł do mnie i mówił, żeby już puścić szarżę. Mówił to jednak nie rozkazując, bo dodał, że się spuszcza na mnie. Inaczej, na jasny rozkaz byłbym oczywiście zakomenderował kłusem a potem galopem. Kiedy się komenderuje galopem, to już nie potrzeba marsz-marsz, doświadczenie bowiem uczy, że w boju nikt tego nie dokaże, ażeby tak, jak na mustrze, można było dopiero w galopie linią w marsz-marsz wprowadzić.
Byliśmy jeszcze około 500 kroków od nieprzyjaciela, powiedziałem więc jenerałowi obok mnie jadącemu: Pozwól jenerał, podjadę stępo o 150 kroków i ze stępa zakomenderuję marsz-marsz, a ręczę, że środek rozbiję. Przyzwolił i zwrócił do szwadronów przeprawiających się przez rów za nami.
Maszerowałem stępo pewnie jeszcze ze 300 kroków, zapowiedziawszy obu szwadronom, że na komendę marsz-marsz ruszą cwałem z kopyta, ale lanc nie spuszczą, dopiero po twarzach dragonów. Doszliśmy stępo tak blisko do linii, że słychać było głosy nieprzyjacielskie, zapewnie oficerowie do żołnierzy mówili: Szutka (to żart). Byliśmy może o 200 kroków, gdym zakomenderował: marsz i w mgnieniu oka byliśmy na ich linii. Kapitan Jankowski (przypis: Późniejszy jenerał w roku 1830.) był przy mnie na prawo, porucznik Giełgud (przypis: Starszy brat jenerała z roku 1830.) na lewo, tego koń spiął się na dragonów i w tej chwili ugodził go oficer dragoński pałaszem w brzuch tak, że spadł z konia (umarł jednak dopiero w kilka tygodni potem).
Starcie się z linią nie trwało i kilka sekund. Lubo w pierwszej chwili dotrzymali, zaraz się pomieszali i uciekać zaczęli nawet i ułani, którzy nie mieli nikogo przed sobą. Nie wiedziałem, czy wielu leżało na ziemi, bom prędko przeleciał, ale oba szwadrony nie goniły w porządku, żołnierze prześcigali tych, którzy mieli słabsze konie i kazali im z koni zsiadać. Spostrzegłem wkrótce, że druga linia postępuje ku nam i że wszystko ułani. Zatrzymałem się i ledwie równać zdążyłem, kiedy ta linia ułanów szarżę na mnie przypuściła, zanim jeszcze moje szwadrony zupełnie zrównane były. Musiałem zrównać szybko i zakomenderować: naprzód i marsz, inaczej byliby na nas stojących uderzyli, czego nigdy nieprzyjacielowi dopuścić nie należy i dopiero co na dragonach i ułanach okazało się jak źle zrobili, że – choć w podwójnej liczbie – przyjęli naszą szarżę stojąc. Nawet wystrzelili do nas bardzo blisko z karabinów, czegośmy nawet nie uważali, bo taki ogień z konia osobliwie w linii nic nie znaczy przeciw starym żołnierzom. Ruszyłem tedy naprzód stępo, ale zaraz znów zakomenderowałem marsz-marsz.
Ułani moskiewscy, w galop puszczając, nieco się rozlecieli, jednak tym razem natarcie ich pomieszało nas z nimi, a ponieważ było ich więcej, zapewnie bylibyśmy źle wyszli, gdyby Jerzmanowski nie był nadszedł z drugimi dwoma szwadronami. Był to najprzezorniejszy sztabsoficer z regimentu, najdoświadczeńszy i zimną, piękną miał odwagę. W samą porę uderzył na naszej lewej stronie, podsunąwszy się także stępo bardzo blisko, ażeby tem mocniej uderzyć. Ułani uciekali prawie prędzej, jak byli szarżowali. Zostało kilkunastu w naszem ręku. Niektórzy mocno ranni jęczeli i mówili po polsku. Przykro mię to raziło. Jeden się bronił pałaszem, nie chciał się dać wziąść do niewoli, ale gdy mu nasz chevauleżer powiedział: Bracie, my Polacy, jak i ty – zaraz rzucił pałasz. Pewnie im powiedziano, że my, choć ułani, jesteśmy Francuzami.
Znakomity opis walki kawaleryjskiej popełniony przez jednego z najlepszych polskich oficerów kawalerii epoki napoleońskiej. Dezydery Chłapowski pokazuje jak wyglądało starcie kawalerii i dowodzenie jednostką kawalerii (w tym przypadku dywizjonem). Mnóstwo uwag i spostrzeżeń mi się nasuwa:
1. Po stronie rosyjskiej zwraca uwagę sposób uformowania kawalerii rosyjskiej. Mamy dwa szwadrony dragonów i po ich obu bokach po szwadronie ułanów. Zatem przemieszano ze sobą nie tylko jednostki z różnych pułków, ale także różne typy kawalerii. Mamy dwa dywizjony (dragonów i ułanów – każdy po dwa szwadrony), z czego dywizjon ułanów rozdzielono tak, że każdy szwadron stoi osobno.
2. Po stronie francuskiej (polskiej) widzimy, że kawaleria operuje dywizjonami. Podobnie jak u Rosjan. Nie wyklucza to tego, że czasem działają pojedyncze szwadrony, czasem pułki. W zależności od potrzeb. Pułk nie jest więc główną jednostką taktyczną, przynajmniej na tle tego opisu. Raczej dwa dywizjony pułku współdziałają, ale każdy jest odrębną jednostką.
3. Sposób wykonania szarży przez Dezyderego Chłapowskiego odbiega od regulaminowego, mimo to okazuje się skuteczniejszy. Gen. Levebvre-Desnouettes, uznawany za jednego z lepszych dowódców kawalerii francuskiej, jako przełożony Polaków był zwolennikiem rozpędzania kawalerii do szarży w inny sposób, ale ostatecznie dał polskiemu oficerowi swobodę działania, jak widać z dobrymi skutkami. Podobną taktykę jak Chłapowski, również odbiegającą od regulaminów, stosuje Paweł Jerzmanowski. Wszystko to pokazuje, że w tamtej epoce regulaminy traktowano elastycznie i wiele w tej materii zależało od oficera dowodzącego jednostką, jego poglądów, doświadczenia, a czasami w ogóle znajomości regulaminów, ponieważ wielu oficerów było słabo wyszkolonych i ich zwyczajnie nie znało.
4. Walka kawalerii trwa bardzo krótko. Od razu jedna ze stron idzie w rozsypkę, nawet jeśli z początku zdołała stawić bardzo krótkotrwały opór. Teoria Ardanta du Picqa w praktyce.
5. Straty kawalerii w walkach są niewielkie. Z opisu wynika, że część strat wynikała z tego, że po złamaniu szyku przeciwnika ci kawalerzyści pokonanej jednostki, którzy mieli słabsze (wolniejsze) konie, zostawali z tyłu i byli osaczani przez przeciwników mających lepsze konie, którzy doganiali ich i brali w niewolę.
6. Rosyjska kawaleria, przede wszystkim stojący w środku szyku dragoni, usiłowała zatrzymać szarżę ogniem z karabinków, co można uznać za kolejne odstępstwo od regulaminów i rozwiązanie nietypowe na tle tego co przyjmowano w tamtej epoce. Choć ogólnie wiadomo było, że taki ogień jest nieskuteczny (można jednak dyskutować na ile ta wiedza była powszechna), jak widać trafiali się oficerowie, którzy próbowali tego rodzaju taktyki.
7. Po pierwszej walce niemal od razu dochodzi do kolejnego starcia. Do kontrataku na Polaków ruszają bowiem ułani rosyjscy stojący w drugiej linii. Mimo to polski oddział zdołał uporządkować szyk i ruszyć do dalszej szarży. Ten przykład pokazuje, że było to możliwe. Przede wszystkim porządkowanie szyku nie zajmowało nie wiadomo ile czasu, ale zazwyczaj zaraz po szarży starano się zaprowadzić ład w szeregach, jeśli zostały zmieszane w wyniku walki. Dużo zależało więc od poziomu wyszkolenia oraz morale jednostki (wpływ na nie miała także osoba dowódcy). Słabe jednostki dezorganizowały się i nie były w stanie kontynuować szarży. Dobre były w stanie sobie z tym poradzić. Wpływ miało także to jak długo trwała pierwsza walka i czy była ona wyrównana czy raczej jednostronna, a także to jak daleko znajdowała się kawaleria przeciwnika wykonująca kontruderzenie – jeśli była daleko, szarżujący mieli więcej czasu by się uporządkować i wznowić szarżę, jeśli była blisko, stawało się to bardziej problematyczne.
8. Dezydery Chłapowski podkreśla znaczenie tego, że kawaleria musi być w ruchu i nie powinna nigdy dać się zaszarżować kawalerii przeciwnika, gdy stoi w miejscu, bo to skazuje ją niemal zawsze na przegraną.
9. Przewaga liczebna Rosjan w pierwszym starciu nie miała znaczenia, natomiast w drugim mogła przesądzić wynik walki na korzyść Rosjan, gdyby do akcji nie włączył się drugi dywizjon Polaków, pod dowództwem Jerzmanowskiego. Mowa jednak tutaj o znacznej przewadze liczebnej (dwukrotnej bądź mniej więcej w tych granicach).
Panie, weźcie kości w rękę i wyobraźcie sobie, że gracie z królem Kastylii, i rzucając je na stół zdajecie wszystko na los bitwy. Jeśli dopisze wam szczęście, zrobicie najlepszy rzut, jaki kiedykolwiek uczynił król na ziemi; a jeśli rzut wam się nie powiedzie, inaczej nie odejdziecie z gry, jak z honorem.
Gil de Osem do króla Portugalii Jana I Dobrego przed bitwą pod Aljubarrotą (14.VIII.1385)
Gil de Osem do króla Portugalii Jana I Dobrego przed bitwą pod Aljubarrotą (14.VIII.1385)
-
- Général de Division Commandant de place
- Posty: 4044
- Rejestracja: czwartek, 14 maja 2015, 14:09
- Has thanked: 140 times
- Been thanked: 440 times
Re: Historia a taktyka w grze
Przewaga liczebna w pierwszej walce nie miała znaczenia, gdyż rosyjscy ułani praktycznie nie wzięli w niej udziału, gdyż uciekli bez walki po przełamaniu szyku dragonów. Przyjęta taktyka wydaje się wskazywać na to, że dowodził oficer dragonów, bo co jak co, ale dragoni raczej nie stosowali rutynowo kontrszarży w odpowiedzi na szarżę kawalerii przeciwnika uzbrojonej w lance. Pamiętajmy, że dragoni, to de facto piechota na koniach.
Taka ciekawostka, autor wprost pisze, że okłamał generała na temat tego jak blisko zamierza się zbliżyć do wroga, przed rozpoczęciem szarży (150-300 kroków)
Zastanawia mnie też czy te 4 szwadrony drugiej linii to nie były przypadkiem 2 szwadrony plus 2 szwadrony, które uciekły z pierwszej. Bo to chyba trochę dziwna formacja, 6 szwadronów ułanów +2 dragonów? No i dlaczego te 2 uciekające szwadrony nie włączyły się później do walki? Uporządkowanie szyku nie było im do tego już potrzebne...
To by znaczyło, że uciekający musieli się zreformować a to dało trochę więcej czasu naszym na odtworzenie szyku... Oczywiście to gdybanie.
Taka ciekawostka, autor wprost pisze, że okłamał generała na temat tego jak blisko zamierza się zbliżyć do wroga, przed rozpoczęciem szarży (150-300 kroków)
Zastanawia mnie też czy te 4 szwadrony drugiej linii to nie były przypadkiem 2 szwadrony plus 2 szwadrony, które uciekły z pierwszej. Bo to chyba trochę dziwna formacja, 6 szwadronów ułanów +2 dragonów? No i dlaczego te 2 uciekające szwadrony nie włączyły się później do walki? Uporządkowanie szyku nie było im do tego już potrzebne...
To by znaczyło, że uciekający musieli się zreformować a to dało trochę więcej czasu naszym na odtworzenie szyku... Oczywiście to gdybanie.
"Jest to gra planszowa. Każdy gracz ma planszę i lutuje nią przeciwnika." - cytat za "7 krasnoludków - historia prawdziwa."
- Raleen
- Colonel Général
- Posty: 44197
- Rejestracja: czwartek, 22 grudnia 2005, 14:40
- Lokalizacja: Warszawa
- Has thanked: 4527 times
- Been thanked: 2897 times
- Kontakt:
Re: Historia a taktyka w grze
W tej epoce dragoni już nie są piechotą na koniach. Początkowo, w XVII wieku i do połowy XVIII wieku rzeczywiście byli, ale na przestrzeni lat stopniowo ewoluowali. Najpierw to była właśnie taka piechota na koniach, potem w wielu przypadkach lekka kawaleria, a w epoce napoleońskiej to jest najczęściej średnia albo ciężka kawaleria. Napoleon usiłował odwrócić ten trend, ale mu się nie udało. Potem podobne reformy usiłował w Rosji przeprowadzić Mikołaj I. W późniejszym okresie, czyli w II poł. XIX wieku rozwój broni palnej i co za tym idzie zmniejszanie się walorów bojowych kawalerii w bezpośredniej walce sprawia, że dragoni znowu ewoluują ku lżejszej kawalerii i konnej piechocie. Zatem w tej sytuacji standardową reakcją, jakiej należałoby się spodziewać, powinna być kontrszarża. Masz rację natomiast co do tego, że ułani rosyjscy nie wzięli w ogóle udziału w walce, stąd przewaga liczebna nie dała o sobie znać w pierwszym starciu.
Z tym okłamaniem generała co do odległości, być może to było tak, że Chłapowski spodziewał się, że przeciwnik kontrszarżuje, czyli standardowej reakcji, ale przeciwnik nie kontrszarżował, więc podczas zbliżania się opóźnił moment przejścia w cwał. Jak dwie jednostki są w ruchu i zbliżają się do siebie to dystans szybciej maleje, więc żeby się rozpędzić trzeba zacząć wcześniej przyspieszać, a jak jedna ze stron stoi w miejscu, to można później.
Formacja dziwna, ale tam z tyłu mogły być też szwadrony z innego pułku ułanów. Co do liczby szwadronów, dla wcześniejszego okresu kojarzę, że Rosjanie mieli dużo większe pułki lekkiej kawalerii (w tym ułanów) niż ciężkiej. Później, w okresie powstania listopadowego etatowo ich pułki miały 6 szwadronów, wraz ze stratami zdarzało się oczywiście, że redukowano. Tutaj mowa jest o tym, że kontratakowała druga linia, więc to raczej nie były te szwadrony z pierwszej linii.
Z tym okłamaniem generała co do odległości, być może to było tak, że Chłapowski spodziewał się, że przeciwnik kontrszarżuje, czyli standardowej reakcji, ale przeciwnik nie kontrszarżował, więc podczas zbliżania się opóźnił moment przejścia w cwał. Jak dwie jednostki są w ruchu i zbliżają się do siebie to dystans szybciej maleje, więc żeby się rozpędzić trzeba zacząć wcześniej przyspieszać, a jak jedna ze stron stoi w miejscu, to można później.
Formacja dziwna, ale tam z tyłu mogły być też szwadrony z innego pułku ułanów. Co do liczby szwadronów, dla wcześniejszego okresu kojarzę, że Rosjanie mieli dużo większe pułki lekkiej kawalerii (w tym ułanów) niż ciężkiej. Później, w okresie powstania listopadowego etatowo ich pułki miały 6 szwadronów, wraz ze stratami zdarzało się oczywiście, że redukowano. Tutaj mowa jest o tym, że kontratakowała druga linia, więc to raczej nie były te szwadrony z pierwszej linii.
Panie, weźcie kości w rękę i wyobraźcie sobie, że gracie z królem Kastylii, i rzucając je na stół zdajecie wszystko na los bitwy. Jeśli dopisze wam szczęście, zrobicie najlepszy rzut, jaki kiedykolwiek uczynił król na ziemi; a jeśli rzut wam się nie powiedzie, inaczej nie odejdziecie z gry, jak z honorem.
Gil de Osem do króla Portugalii Jana I Dobrego przed bitwą pod Aljubarrotą (14.VIII.1385)
Gil de Osem do króla Portugalii Jana I Dobrego przed bitwą pod Aljubarrotą (14.VIII.1385)
- Karel W.F.M. Doorman
- Admiraal van de Vloot
- Posty: 11552
- Rejestracja: czwartek, 22 grudnia 2005, 16:24
- Lokalizacja: lichte kruiser HrMs "De Ruyter"
- Has thanked: 2413 times
- Been thanked: 3178 times
Re: Historia a taktyka w grze
W Rosji dragonia jeszcze w 1877 była szkolona jak dragonia i zarazem jak kawaleria. Rosyjski zagon na Starą Zagorę z 1877 został wykonany przez dragonię i strzelców.
“Ik val aan, volg mij”
Kontradmirał Karel Doorman do swoich podwładnych, Morze Jawajskie, 27 lutego 1942 roku.
Kontradmirał Karel Doorman do swoich podwładnych, Morze Jawajskie, 27 lutego 1942 roku.
- Raleen
- Colonel Général
- Posty: 44197
- Rejestracja: czwartek, 22 grudnia 2005, 14:40
- Lokalizacja: Warszawa
- Has thanked: 4527 times
- Been thanked: 2897 times
- Kontakt:
Re: Historia a taktyka w grze
Dezydery Chłapowski o kilku innych starciach kawalerii
Dezydery Chłapowski, Pamiętniki. Część I. Wojny napoleońskie 1806-1813, Poznań 1899, s. 154-156:
Znikli ułani, wszystkie cztery nasze szwadrony zrównały się. Byliśmy dość daleko od strzelców konnych gwardyi, którzy się przez rowy za nami posuwali, więc jen. Lefêbvre kazał nam stać. Wtem zjawia się inny pułk ułanów moskiewskich w miejsce rozbitego, maszeruje ku nam w linii, ale o 500 kroków puszcza się już w galop. Jenerał Lefêbvre znów chciał, żebyśmy szarżowali. Stał bowiem z Jerzmanowskim i ze mną przed frontem. Jerzmanowski znał się z Lefêbvrem bardzo dawno, powiedział mu więc, że nie warto na nich szarżować, bo ruszyli galopem z bardzo daleka, zatem się rozsypią i nie dojdą do nas. Jako też wkrótce linia ich się rozwiodła, kilkudziesięciu wypadło przed drugimi, a większa część widocznie się zatrzymywała. Może tylko kilkunastu o 100 kroków do nas dotarło.
Lefêbvre kazał dwa plutony w tyraliery na nich puścić. Przyprowadziły one sześciu, nie wiem czy z tych kilkunastu, czy z owych co słabsze mieli konie. Zobaczyliśmy, że to nie ułani, ale Kozacy regularni ukraińscy. Jeden z nich z ruska prawie dobrze po polsku nam powiedział, że ich jest cztery pułki takie, że nimi dowodzi jenerał Witt, ale że go nie ma w batalii.
(…)
Skoro się Jerzmanowski pokazał na górze, obrócili Moskale część dział na niego i na moje szwadrony, nim jeszcze się uformowałem.
Jednocześnie pułk huzarów pokazał się na naszem prawem może o kilkaset kroków; zaraz więc musiałem odmienić front i maszerować obydwoma szwadronami naprzeciw nim. Ale odmieniając front na prawo, podaliśmy bok tak, iż strzały z pozycji moskiewskiej nas enfflowały i w 10 minut więcej nam ludzi padło, jak we wszystkich szarżach.
Szwadrony Jerzmanowskiego, przyszedłszy na linią i będąc na lewo bliżej jeszcze dział, więcej traciły, aleśmy zaraz poszli do szarży na huzarów, którzy o jakieś 60 kroków od nas zawrócili prawo w tył i poszli w rozsypkę. Oparli się dopiero o linią kirassyerów, czyli przeszli za nią się sformować. Na nasze miejsce, na pozycyę naprzeciw dział weszli strzelcy konni gwardyi. Dragony i grenadiery konne gwardyi zostali za górką w liniach i jak się później dowiedziałem za górką, za nami więcej stracili ludzi, niż my, co się tłumaczy tem, że Moskale najwięcej odskokami strzelali, kule i granaty uderzały w ziemię przed nami, przeskakiwały przez nas i szły najwięcej za górkę. My przed szarżą staliśmy przez pewien czas, 4 szwadrony rozwinięte w linii, nie na samym wierzchołku, ale troszkę posunięci ku dołowi, była bowiem pomiędzy nami a Moskalami nizina. Dojechałem do Jerzmanowskiego. Ledwiem moje miejsce opuścił, kiedy jedna, druga i trzecia kula na nie padły i odskokiem po nad szwadronem przeszły. Strzelcy konne, które nasze zajęły miejsce, gdyśmy poszli na huzarów, także mniej ludzi stracili jak dragony i grenadyery.
Wkrótce jednak przyszły i strzelcy nam w pomoc. Zapewnie jen. Walther spostrzegł linię kirassyerów. Przyszły naprzód mameluki, którzy tworzyli pierwszy szwadron strzelców konnych; posunęli się na nasze lewe skrzydło i prosto stępo poszli ku kirassyerom. Dowódzca tychże nie mógł myśleć, że jeden szwadron uderzy na całą brygadę, widać bowiem było, że kirassyery stoją w dwóch liniach. Mamelucy podeszli stępo i o 50 kroków, a może i mniej, dali ognia ze swych szturmaków. Prawe skrzydło kirassyerów poszło w nogi i pociągnęło cały pułk za sobą. Prawda, że nasze cztery szwadrony posunęły się także ku kirassyerom, ale nie szarżowaliśmy na nich, ponieważ oni prawo w tył poszli dość nieporządnie ku swojej drugiej linii.
Kilka spostrzeżeń:
1. Najciekawszy jest dla mnie opis ostrzału artyleryjskiego i te kule, które odskokami przechodziły ponad górką i trafiały w kawalerię (w tym przypadków dragonów i grenadierów konnych gwardii) za górką. Ile to razy gry uczą nas, że jak się schowasz za górką to zasadniczo jesteś bezpieczny, chyba że przeciwnik może prowadzić ogień stromotorowo (tutaj stromotorowego ostrzału raczej nie było). Jak widać, nie do końca.
2. Mowa jest o trzech starciach kawalerii, z czego do dwóch właściwie w ogóle nie doszło, a tylko to z huzarami można traktować jako starcie, chociaż tutaj też nie doszło do zwarcia, bo przeciwnik uciekł przed walką. Teoria Ardanta du Picqa znowu w pełnej rozciągłości. Kawaleria pędzi ku sobie, po czym ta strona, która nie potrafi zachować szyku na ostatnim odcinku szarży, zwykle rejteruje zanim dojdzie do walki. Słabo wyszkolone jednostki i dowódcy za wcześnie zaczynają rozpędzać swoje oddziały, wskutek czego łamią one szyk podczas szarży i idą w rozsypkę.
3. Duże znaczenie ma ukierunkowanie kawalerii. W pewnym momencie, widząc z daleka rosyjskich huzarów, Chłapowski zmienia front jednostki, spodziewając się, że niebawem dojdzie do walki. Trzeba na to patrzyć w kontekście możliwości wykonania kontrszarży.
4. Z opisu wynika, że ostrzał artyleryjski do kawalerii w linii od boku był skuteczniejszy niż od frontu, i chodzi tutaj o straty.
5. Atak w wykonaniu mameluków gwardii (użycie szturmaków) trudno mi do końca wyjaśnić. Z pewnością było to jedno z tych zaskakujących działań taktycznych, które potrafiły przesądzić wynik starcia kawalerii. Zwraca natomiast uwagę panika, jaka ogarnęła sąsiednie jednostki. Najpierw uciekł cały pułk rosyjski, a później chyba także reszta kawalerii przeciwnika zdecydowała się wycofać.
Dezydery Chłapowski, Pamiętniki. Część I. Wojny napoleońskie 1806-1813, Poznań 1899, s. 154-156:
Znikli ułani, wszystkie cztery nasze szwadrony zrównały się. Byliśmy dość daleko od strzelców konnych gwardyi, którzy się przez rowy za nami posuwali, więc jen. Lefêbvre kazał nam stać. Wtem zjawia się inny pułk ułanów moskiewskich w miejsce rozbitego, maszeruje ku nam w linii, ale o 500 kroków puszcza się już w galop. Jenerał Lefêbvre znów chciał, żebyśmy szarżowali. Stał bowiem z Jerzmanowskim i ze mną przed frontem. Jerzmanowski znał się z Lefêbvrem bardzo dawno, powiedział mu więc, że nie warto na nich szarżować, bo ruszyli galopem z bardzo daleka, zatem się rozsypią i nie dojdą do nas. Jako też wkrótce linia ich się rozwiodła, kilkudziesięciu wypadło przed drugimi, a większa część widocznie się zatrzymywała. Może tylko kilkunastu o 100 kroków do nas dotarło.
Lefêbvre kazał dwa plutony w tyraliery na nich puścić. Przyprowadziły one sześciu, nie wiem czy z tych kilkunastu, czy z owych co słabsze mieli konie. Zobaczyliśmy, że to nie ułani, ale Kozacy regularni ukraińscy. Jeden z nich z ruska prawie dobrze po polsku nam powiedział, że ich jest cztery pułki takie, że nimi dowodzi jenerał Witt, ale że go nie ma w batalii.
(…)
Skoro się Jerzmanowski pokazał na górze, obrócili Moskale część dział na niego i na moje szwadrony, nim jeszcze się uformowałem.
Jednocześnie pułk huzarów pokazał się na naszem prawem może o kilkaset kroków; zaraz więc musiałem odmienić front i maszerować obydwoma szwadronami naprzeciw nim. Ale odmieniając front na prawo, podaliśmy bok tak, iż strzały z pozycji moskiewskiej nas enfflowały i w 10 minut więcej nam ludzi padło, jak we wszystkich szarżach.
Szwadrony Jerzmanowskiego, przyszedłszy na linią i będąc na lewo bliżej jeszcze dział, więcej traciły, aleśmy zaraz poszli do szarży na huzarów, którzy o jakieś 60 kroków od nas zawrócili prawo w tył i poszli w rozsypkę. Oparli się dopiero o linią kirassyerów, czyli przeszli za nią się sformować. Na nasze miejsce, na pozycyę naprzeciw dział weszli strzelcy konni gwardyi. Dragony i grenadiery konne gwardyi zostali za górką w liniach i jak się później dowiedziałem za górką, za nami więcej stracili ludzi, niż my, co się tłumaczy tem, że Moskale najwięcej odskokami strzelali, kule i granaty uderzały w ziemię przed nami, przeskakiwały przez nas i szły najwięcej za górkę. My przed szarżą staliśmy przez pewien czas, 4 szwadrony rozwinięte w linii, nie na samym wierzchołku, ale troszkę posunięci ku dołowi, była bowiem pomiędzy nami a Moskalami nizina. Dojechałem do Jerzmanowskiego. Ledwiem moje miejsce opuścił, kiedy jedna, druga i trzecia kula na nie padły i odskokiem po nad szwadronem przeszły. Strzelcy konne, które nasze zajęły miejsce, gdyśmy poszli na huzarów, także mniej ludzi stracili jak dragony i grenadyery.
Wkrótce jednak przyszły i strzelcy nam w pomoc. Zapewnie jen. Walther spostrzegł linię kirassyerów. Przyszły naprzód mameluki, którzy tworzyli pierwszy szwadron strzelców konnych; posunęli się na nasze lewe skrzydło i prosto stępo poszli ku kirassyerom. Dowódzca tychże nie mógł myśleć, że jeden szwadron uderzy na całą brygadę, widać bowiem było, że kirassyery stoją w dwóch liniach. Mamelucy podeszli stępo i o 50 kroków, a może i mniej, dali ognia ze swych szturmaków. Prawe skrzydło kirassyerów poszło w nogi i pociągnęło cały pułk za sobą. Prawda, że nasze cztery szwadrony posunęły się także ku kirassyerom, ale nie szarżowaliśmy na nich, ponieważ oni prawo w tył poszli dość nieporządnie ku swojej drugiej linii.
Kilka spostrzeżeń:
1. Najciekawszy jest dla mnie opis ostrzału artyleryjskiego i te kule, które odskokami przechodziły ponad górką i trafiały w kawalerię (w tym przypadków dragonów i grenadierów konnych gwardii) za górką. Ile to razy gry uczą nas, że jak się schowasz za górką to zasadniczo jesteś bezpieczny, chyba że przeciwnik może prowadzić ogień stromotorowo (tutaj stromotorowego ostrzału raczej nie było). Jak widać, nie do końca.
2. Mowa jest o trzech starciach kawalerii, z czego do dwóch właściwie w ogóle nie doszło, a tylko to z huzarami można traktować jako starcie, chociaż tutaj też nie doszło do zwarcia, bo przeciwnik uciekł przed walką. Teoria Ardanta du Picqa znowu w pełnej rozciągłości. Kawaleria pędzi ku sobie, po czym ta strona, która nie potrafi zachować szyku na ostatnim odcinku szarży, zwykle rejteruje zanim dojdzie do walki. Słabo wyszkolone jednostki i dowódcy za wcześnie zaczynają rozpędzać swoje oddziały, wskutek czego łamią one szyk podczas szarży i idą w rozsypkę.
3. Duże znaczenie ma ukierunkowanie kawalerii. W pewnym momencie, widząc z daleka rosyjskich huzarów, Chłapowski zmienia front jednostki, spodziewając się, że niebawem dojdzie do walki. Trzeba na to patrzyć w kontekście możliwości wykonania kontrszarży.
4. Z opisu wynika, że ostrzał artyleryjski do kawalerii w linii od boku był skuteczniejszy niż od frontu, i chodzi tutaj o straty.
5. Atak w wykonaniu mameluków gwardii (użycie szturmaków) trudno mi do końca wyjaśnić. Z pewnością było to jedno z tych zaskakujących działań taktycznych, które potrafiły przesądzić wynik starcia kawalerii. Zwraca natomiast uwagę panika, jaka ogarnęła sąsiednie jednostki. Najpierw uciekł cały pułk rosyjski, a później chyba także reszta kawalerii przeciwnika zdecydowała się wycofać.
Panie, weźcie kości w rękę i wyobraźcie sobie, że gracie z królem Kastylii, i rzucając je na stół zdajecie wszystko na los bitwy. Jeśli dopisze wam szczęście, zrobicie najlepszy rzut, jaki kiedykolwiek uczynił król na ziemi; a jeśli rzut wam się nie powiedzie, inaczej nie odejdziecie z gry, jak z honorem.
Gil de Osem do króla Portugalii Jana I Dobrego przed bitwą pod Aljubarrotą (14.VIII.1385)
Gil de Osem do króla Portugalii Jana I Dobrego przed bitwą pod Aljubarrotą (14.VIII.1385)