Green Book
: sobota, 20 kwietnia 2019, 12:03
Niedawno miałem okazję obejrzeć film z punktu widzenia poprawności politycznej idealny. Rzecz dotyczy rasizmu, chociaż film jako taki ma bardziej uniwersalne przesłanie. Przez Amerykę czasów Kennedy’ego podróżuje dwóch ludzi. Jeden, czarnoskóry, jest wybitnym muzykiem, śmiało można go określić jako człowieka z wyższych sfer. Drugi to prosty białas z Bronxu, wywodzący się z rodziny włoskich emigrantów. Są to jeszcze czasy, gdy w Stanach Zjednoczonych obowiązywała segregacja rasowa, nawiasem mówiąc nie tak od naszych odległe. Więcej szczegółów dotyczących fabuły nie będę zdradzał, by nie psuć zabawy, tym, którzy zdecydują się wybrać na ten film.
Na ogół, mimo dbałości o to by w każdym amerykańskim filmie był co najmniej jeden czarnoskóry aktor, układ ról jest w nich zazwyczaj taki, że to ten mądrzejszy/z wyższą pozycją społeczną/pierwszoplanowy (niepotrzebne skreślić) jest biały, a czarni grają role drugoplanowe. Są oczywiście wyjątki i statystycznie rozkład w ostatnich latach się zmienia (kiedyś wspomniany przeze mnie model całkowicie dominował). „Green Book” już na starcie całkowicie odwraca ten schemat, co w rzeczywistości społecznej Ameryki czasów Kennedy’ego niesie ze sobą daleko idące konsekwencje. Ponoć cała historia oparta jest na faktach autentycznych, inaczej wyglądałoby to na sztuczny zabieg na potrzeby filmu i odbierało mu w jakiejś mierze wiarygodność. Niezależnie od powyższego, obie główne postacie nie są tylko stereotypowymi przedstawicielami dwóch społeczności zamieszkujących Stany Zjednoczone, ale ludźmi z krwi i kości, mającymi własne życiowe historie i własne charaktery.
Film otrzymał w 2018 roku wiele nagród i przez wielu oceniany jest wysoko. Zastanawiałem się nad przyczynami jego sukcesu, bo nie da się tego sprowadzić wyłącznie do tematyki filmu i tego, że wpisuje się on w określone zapotrzebowanie polityczne, społeczne itd. Zwłaszcza jak porównuję go z polskim kinem, które coraz częściej podejmuje ostatnimi czasy trudne tematy i stara się rozliczyć minioną rzeczywistość. Po dłuższym namyśle, jedna cecha odróżnia ten film od innych: unika piętnowania kogokolwiek. Przynajmniej wprost, bezpośrednio. Jakże inny obraz od tego z czym niekiedy ma się do czynienia u nas. Lekkiemu podejściu sprzyja sam gatunek filmu – jest to komedia, choć trochę nietypowa. Okazuje się, że można o niewątpliwie smutnych tematach opowiadać w sposób wręcz zabawny. Samo przesłanie filmu, choć fabuła wydaje się prosta jak drut, także nie sprowadza się do jednego, wiodącego wątku. Wszystko to sprawia, że zarówno biali, jak i czarni widzowie mogą oglądać film z przyjemnością i tak samo go odbierać. Zdecydowanie łatwiej trafia do nich jego przesłanie. W amerykańskiej rzeczywistości jest to rzecz bezcenna.
Życzliwa osoba poleciła mi ten film nie tak dawno temu. Po obejrzeniu i ja polecam, naprawdę warto.
Na ogół, mimo dbałości o to by w każdym amerykańskim filmie był co najmniej jeden czarnoskóry aktor, układ ról jest w nich zazwyczaj taki, że to ten mądrzejszy/z wyższą pozycją społeczną/pierwszoplanowy (niepotrzebne skreślić) jest biały, a czarni grają role drugoplanowe. Są oczywiście wyjątki i statystycznie rozkład w ostatnich latach się zmienia (kiedyś wspomniany przeze mnie model całkowicie dominował). „Green Book” już na starcie całkowicie odwraca ten schemat, co w rzeczywistości społecznej Ameryki czasów Kennedy’ego niesie ze sobą daleko idące konsekwencje. Ponoć cała historia oparta jest na faktach autentycznych, inaczej wyglądałoby to na sztuczny zabieg na potrzeby filmu i odbierało mu w jakiejś mierze wiarygodność. Niezależnie od powyższego, obie główne postacie nie są tylko stereotypowymi przedstawicielami dwóch społeczności zamieszkujących Stany Zjednoczone, ale ludźmi z krwi i kości, mającymi własne życiowe historie i własne charaktery.
Film otrzymał w 2018 roku wiele nagród i przez wielu oceniany jest wysoko. Zastanawiałem się nad przyczynami jego sukcesu, bo nie da się tego sprowadzić wyłącznie do tematyki filmu i tego, że wpisuje się on w określone zapotrzebowanie polityczne, społeczne itd. Zwłaszcza jak porównuję go z polskim kinem, które coraz częściej podejmuje ostatnimi czasy trudne tematy i stara się rozliczyć minioną rzeczywistość. Po dłuższym namyśle, jedna cecha odróżnia ten film od innych: unika piętnowania kogokolwiek. Przynajmniej wprost, bezpośrednio. Jakże inny obraz od tego z czym niekiedy ma się do czynienia u nas. Lekkiemu podejściu sprzyja sam gatunek filmu – jest to komedia, choć trochę nietypowa. Okazuje się, że można o niewątpliwie smutnych tematach opowiadać w sposób wręcz zabawny. Samo przesłanie filmu, choć fabuła wydaje się prosta jak drut, także nie sprowadza się do jednego, wiodącego wątku. Wszystko to sprawia, że zarówno biali, jak i czarni widzowie mogą oglądać film z przyjemnością i tak samo go odbierać. Zdecydowanie łatwiej trafia do nich jego przesłanie. W amerykańskiej rzeczywistości jest to rzecz bezcenna.
Życzliwa osoba poleciła mi ten film nie tak dawno temu. Po obejrzeniu i ja polecam, naprawdę warto.