Ze swojej strony składam podziękowania Bartkowi za inicjatywę. Wielkie dzięki ! Nie grałem lata i dlatego tym większą frajdę sprawiła mi możliwość pogrania. ( na marginesie dodam, że nawet nie rozpaczałem, że frekwencja była niska, gdyż dzięki temu był czas na objaśnienie zasad i więcej czasu na czystą grę a to przecież chodzi!)
Co do samej gry, to oczami nowicjusza mogę powiedzieć, że dostarcza sporo emocji i zwrotów akcji.
Postanowiliśmy, że zagramy w Midway jako kampanię nawet jak nie ukończymy teraz to dokończymy w przyszłości. Przydzielono mi US Navy i z radością wziąłem swoje karty lotniskowców. Ładnie się prezentujących Yorktowna i Lexingtona. Po kilku sekundach uśmiech mi z lekka zmalał jak zobaczyłem po drugiej stronie 3 lotniskowce japońskie. Nadszedł upragniony moment rozpoczęcia i faza „memory” Pierwsze ciągnięcie kart, drugie, trzecie, czwarte… a u Bartka stos kart (ładnych kilkanaście) a u mnie 4… w tym momencie uśmiech mnie kompletnie opuścił i zwątpiłem w prawdziwość stwierdzenia „ szczęście początkującego” – to jakiś wytarty slogan powtarzany przez wrogą propagandę.
Umieściłem na mapie kilka znaczników chmurek a potem zaskoczenie, że jednak to nie ja ustawię startowo swoje okręty

. Japoński Admirał dobrał karty fazy o mniejszych nominałach (i jeszcze u mnie sobie łobuz podmienił jedną). Potem zastosował prostą taktykę „poderwać co się da i zatopić amerykańców”. Czasem gdzieś mu zabrakło paliwa jednak większość doleciała na moje lotniskowce. Jednak szczęśliwie dla amerykańskich matek, poderwały się w porę myśliwce amerykańskie i tu okazało się, że wcześniejsze szczęście Bartka było tylko dobrym złego początkiem. Kapitalna obrona myśliwców i świetna obrona przeciwlotnicza okrętów spowodowała, że straty na okrętach były znikome ( chyba tylko na jednym z lotniskowców jakaś dziura w kadłubie po niesfornej torpedzie). Skupiłem się na naprawie okrętów i uzupełnianiu kart akcji. Druga runda wyglądała podobnie pełne naloty Japońskie i świetna obrona US. Znowu naprawy i uzupełnianie kart. Nawet nie przeprowadziłem próby nalotu na lotniskowce Japońskie. Trzeciej próby nie było Bartek mając status gracza „Confident” wycofał swoje lotniskowce z akwenu, gdyż najzwyczajniej zaczynało mu brakować samolotów i nie miałby czym atakować lub bronić. Ogólnie wynik 6:2 dla mnie (1VP startowo + 2VP za samoloty +3VP za wycofanie „Confident”) Godzina była jeszcze młoda więc postanowiliśmy kontynuować i rozegrać kolejny scenariusz kampanii tym razem samo „Midway” Najpierw cios w postaci zatopionego Lexingtona, który płynąc na kolejny akwen działań został zatopiony przez łódź podwodną nieznanego pochodzenia. Japończycy przystąpili do bitwy z czterema lotniskowcami a ja z trzema plus wyspa Midway. Z radością i optymizmem patrzyłem na świetne wartości obronne wyspy, na dużą ilość dobrych samolotów i oczyma wyobraźni (mając świeżo w pamięci błyskotliwe obrony lotniskowców z poprzedniej bitwy) już liczyłem ile to japońskich aeroplanów ustrzelę. Pierwszy ruch należał do japońskiego „Akagi” zgodnie z zasadami pierwszy nalot musiał być na Midway. Poderwano eksadry. doleciały…

obrona zaspała, czy radary zawiodły nie wiadomo ale niewielu zostało wśród żywych, żeby to zrelacjonować. Bombowce japońskie zrobiły piekło na wyspie kolejne „inferna” pojawiały się jak krowie kupy na pastwisku, czyli bród, smród i pożoga. Midway nie odegrało już nic znaczącego w tej bitwie. (pomijając prawie samobójczą akcję dwóch samolotów w ostatniej rundzie) Bitwa była krwawa, naloty z jednej i drugiej strony. Liczne pożary i podtopienia, radosne okrzyki po udanych rzutach i niedowierzanie po spalonych „kluczowych„ rzutach. Przed ostatnią rundą sytuacja była dla US navy delikatnie mówiąc - nie ciekawa. Dwa lotniskowce zbliżały się majestatycznie do piasków dna oceanu. Midway płonęło w najlepsze i tylko dzielny USS Enterprise nieuszkodzony dotrzymywał pola. Japończycy mieli jeden w pełni sprawny lotniskowiec dwa dość ciężko uszkodzone i jeden zatopiony. Bartek wygrywał w VP, chyba coś koło 10 do 5 i tu pojawiła się ciężka decyzja zostać czy walczyć, ryzyko było sporo po obu stronach. Kto weźmie kartę akcji „1” może udanym nalotem wykluczyć ostatni pełnosprawny lotniskowiec wroga. Bartek był w trochę lepszej sytuacji więc postanowił zostać a ja przypłynąłem tu aby wygrać więc też zaryzykowałem. To USS Enterprise okazał się szybszy i posłała eskadry na japońskiego „Shokaku”. Okazał się, że japońskie myśliwce zero nie są wcale przereklamowane i tylko jeden Dauntless zdołał się przedrzeć jednak nie wyszło mu to na zdrowie magiczna „6” na kostce ( jedyny rezultat, który go wykańczał) i obrona przeciwlotnicza mogła narysować kolejne trofeum na lufie działa.
Bitwa skończyła się wynikiem 12:6 dla Cesarza w kampanii Bartek nadrobił i prowadzi teraz 14 : 12.
Ja już nie mogę się doczekać kiedy pomszczę straty na Midway…
Krzysiek