Teoria prosto z siwiejącego łba

Awatar użytkownika
cadrach
Capitaine
Posty: 875
Rejestracja: niedziela, 6 listopada 2011, 10:30
Lokalizacja: Puszcza Piska
Has thanked: 82 times
Been thanked: 139 times
Kontakt:

Teoria prosto z siwiejącego łba

Post autor: cadrach »

To będzie kazanie o problemach pierwszego świata.

Może to tylko halucynacja, ale z moich doświadczeń wychodzi tak, że umawianie się z kimś (a może tylko ze mną?) w ten sposób na granie, że ta osoba ma przeczytać zasady i z samej tylko lektury zasad grać, w wielu przypadkach mija się z celem. Choć wiem, że często tak właśnie wygląda umawianie się na gry i często tak właśnie gra i poznaje się gry wojenne. Przy czym nie chodzi mi o to, że nie da się z samych zasad opanować gry, bo to wiadomo, podobnie jak wiadomo, że w grach, które są dobrze zrobione, praktyka będzie miała duże znaczenie i dobrego technicznie gracza poznaje się po większej ilości rozegranych partii - tylko nie chodzi mi tu wyłącznie o aspekt techniczny.

Niezbyt lubię grać w gry, których zasady poznałem, ale których nie posiadam. Mam przeczucie, że dopóki ktoś nie jest właścicielem pudła, to zwykle nie gra na pełnych obrotach i w sumie partia taka po obu stronach, ze względu na niewspółmierne zainteresowanie i zaangażowanie grających, jest często niezbyt satysfakcjonująca. Materialne posiadanie przez przeciwnika gry jest znakiem, że partia może być ciekawa i jest dla mnie najlepszą jego rekomendacją. Może dla niektórych to oczywistość, inni natomiast się z tym nie zgodzą, ale tak wyglądają moje doświadczenia w ogóle ze wszystkimi grami, również z RPG. A może to tylko ja jestem takim materialistą?

W dodatku gier jest tyle, że grający zwykle dzielą się zakupami i kupują gry nie wspólnie, ani nie do pary, ale każdy inną, z zamiarem grania we wszystko ze wszystkimi innymi, tymczasem ci wszyscy inni też mają swoje kilogramy pudeł do ogrania, no i tak każdy sobie rzepkę skrobie. W czasach przed klęską urodzaju jak umawiałem się na Wiedeń czy Grunwald Dragona, to wiedziałem, że mój przeciwnik będzie równie obcykany ze wszystkim i z takim samym zapałem, co ja, i nie będzie grał z grzeczności, bo teraz kolej na jego gest.

Mam nadzieję, że zostawiając tutaj te parę słów samemu sobie nie pozostawiam już innego pola do manewru, jak wreszcie kupić jakieś pudło z tych, które mają moi znajomi wojennicy - bo trzeba robić taki ukłon w ich stronę, skoro są wymierającym gatunkiem.

Ale piszcie, waszmościowie, czy abym się nie najadł grzybków i czy mądrze mówię, czy jednak brednie i to tylko wiosna mi się rzuca na mózg?
no school, no work, no problem
Awatar użytkownika
cadrach
Capitaine
Posty: 875
Rejestracja: niedziela, 6 listopada 2011, 10:30
Lokalizacja: Puszcza Piska
Has thanked: 82 times
Been thanked: 139 times
Kontakt:

Re: Teoria prosto z siwiejącego łba

Post autor: cadrach »

(...)
Zgadzam się w dużym stopniu.
Przykładem gry której nie da się opanować z lektury może być Operation Dauntless. Po przeczytaniu zasad, jeszcze zanim gra trafiła w moje ręce, byłem zagubiony w terminologii i nie bardzo wiedziałem co czytam. Dopiero po tym jak zgodnie z zaleceniami autora rozłożyłem sobie grę i miałem przed oczami planszę, karty pomocy oraz podręcznik, wszystko nabrało sensu. Innymi przykładami mogą być Set Europe Ablaze z magazynu Against The Odds oraz Empire of the Sun. Nie rozłożysz, nie zagrasz jednej tury to nie zrozumiesz. Nie chodzi mi tutaj tylko o wiedzę czysto techniczną ponieważ gry które wymieniłem nie są trudne pod względem zasad ale o skuteczne zastosowanie ich w grze.
Jeżeli namawiam na grę kogoś kto jej nie posiada to proponuję lektury, podsuwam filmy z danego konfliktu, podręcznik z komentarzem autora (o ile jest), podczas gry dbam o klimat puszczając odpowiednią muzykę i opowiadam ciekawostki z danej bitwy/wojny. Ot skrzywienie erpegowe ale zazwyczaj sprawdza się a gracz prawie zawsze mocniej angażuje się w rozgrywkę.
To taka ciekawostka z mojej strony, bo lektury, filmy i inne sposoby "tresury" przyszłego gracza działają dobrze, ale, przynajmniej u mnie, głównie na tych, co w ogóle nie posiadają gier wojennych, czy czasem żadnych innych - po prostu lubią sobie w coś pograć. Takich ludzi da się wkręcić w klimat.

Weterani naszego procederu mający szafę z wielką ilością kartonów pozostają obojętni na takie atrakcje. Oni mają swoje gry i na uwadze przede wszystkim to, by ktoś w nie z nimi zagrał. Byle filmikiem czy książką ich nie nakręcisz. Robią łaskę grając z Tobą i oczekują jej z Twojej strony, byś pograł w ich zabawkę - i na to będą czekali przez całą partię w Twoją grę.

Świadomie przesadzam, ale chyba wiadomo o co biega ;)

(Morał z tego taki, że najlepiej kupować albo wspólnie jakąś grę, albo do pary - wtedy każdy chce zagrać.)
no school, no work, no problem
Awatar użytkownika
cadrach
Capitaine
Posty: 875
Rejestracja: niedziela, 6 listopada 2011, 10:30
Lokalizacja: Puszcza Piska
Has thanked: 82 times
Been thanked: 139 times
Kontakt:

Re: Teoria prosto z siwiejącego łba

Post autor: cadrach »

(...)
Z takimi ekstremalnymi sytuacjami jeszcze się nie spotkałem. Nikt z moich znajomych nie ma takiego podejścia - owszem namawiają na "swoje" gry ale są otwarci na propozycje i nie ma problemu żeby zagrać w coś nowego lub poza obszarem zainteresowań. Nigdy nie miałem sytuacji że ktoś robi mi łaskę a spotkania zawsze były w fajnej atmosferze.
Rozumiem o co Ci chodzi ale chyba miałeś złe doświadczenia i mam nadzieję nie jest to szerszym problemem.
Co do kupowania gier to chętnie nabyłbym gry które posiada kolega Clown - Churchill, East Front II, EotS ale budżet nie jest z gumy. Nie oznacza to że jestem w nie gorzej zaangażowany.
No tak, podałem bardzo skrajny przykład, może zbyt skrajny. To nie jest jakieś moje konkretne doświadczenie. Tych w zasadzie nie mam, bo znam niewielu grających, wszyscy są bardzo fajnymi ludźmi i zwykle problemy w zgraniu się polegają na ustaleniu terminów czy w ogóle chęci do gry itd., a nie na ustalaniu, w co gramy :-)

A jeśli z czegoś ten przykład wziąłem, to właśnie z poczucia nieumiejętności pełnego zaangażowania się w grę, w którą gram, jeśli jej nie mam, nie mogę jej w domu oglądać i "nakręcać się". Dziwne, bardzo infantylne to, ale jak sobie tak szczerze zaglądam, co mi tam w duszy gra, to właśnie coś takiego. Po prostu fajnie przy zabawie zabawkami w piaskownicy mieć te same zestawy. Dzieci wtedy lepiej się rozumieją. Może o to chodzi. Stąd taka myśl o tym, jak to kiedyś bywało, gdy każdy w domu miał Grunwald i Ardeny...
no school, no work, no problem
Awatar użytkownika
Raleen
Colonel Général
Posty: 43348
Rejestracja: czwartek, 22 grudnia 2005, 14:40
Lokalizacja: Warszawa
Has thanked: 3922 times
Been thanked: 2490 times
Kontakt:

Re: Teoria prosto z siwiejącego łba

Post autor: Raleen »

To i ja napiszę jakie mi myśli (i myślątka) chodzą po głowie w związku z tym tematem. Faktycznie nieraz jest coś takiego, że jak ktoś posiada jakąś grę, to jest bardziej zaangażowany. Nie jest to jednak regułą. Może tu oddziaływać fakt wydania na coś pieniędzy - jak już się wydało kasę i zaangażowało w coś, to często przejawia się większe zainteresowanie. To tak jak w teatrze czy operze - często widzowie, którzy zapłacili więcej za bilet mają wrażenie, że spektakl był lepszy. Wydaje mi się, że jest jeszcze jeden czynnik - gracze, którzy mają jakąś grę, nie zawsze chcą w nią zagrać wielokrotnie z daną osobą jej nieposiadającą, stąd ona nieraz nie ma czasu w nią wejść, a trochę będąc niejako skazana na chęci i niechęci drugiej strony czuje mniejsze zaangażowanie. Poza tym tak jak wspominałeś Cadrachu, jak chce się dobrze poznać grę, to często warto sobie popatrzeć przed rozgrywką jak wygląda plansza, przeanalizować rozstawienie itd. itp. Jak ktoś nie posiada gry, to zazwyczaj nie może tego zrobić (choć też nie jest to jakąś regułą).

Nie dziwię się osobom mającym swoje kolekcje, że chcą ograć jak najwięcej z tego co posiadają. Tyle, że jak ktoś ma rodzinę wymagającą zaangażowania i nie ma zbyt dużo czasu, to jest to trudno wykonalne, zwłaszcza jak ma jeszcze w życiu jakieś inne hobby czy obszary zainteresowań. Tacy gracze często kupują kolejne gry, ale ponieważ czasu nadal mają tyle ile mają, powoduje to tylko wzrost liczby nieogranych tytułów, co może być dla niektórych frustrujące. Mi to przypomina walkę kobiet ze zmarszczkami, w perspektywie czasu z góry skazaną na przegraną, gdzie co najwyżej można jedynie opóźniać posunięcia przeciwnika :).

Tak jak słusznie zauważyłeś, głównym winowajcą jest duża liczba gier i coraz większa różnorodność, co jest z jednej strony dobre, bo jest większy wybór itd. itp. nie muszę rozwijać tematu. Z drugiej strony jak gier było mniej, to łatwiej było znaleźć osoby lubiące te same tytuły, było więcej punktów wspólnych. Moim zdaniem najlepiej to widać na konwentach, jak czasem spotykają się gracze, którzy grają w zupełnie inne tytuły i trudno im znaleźć jakiś jeden, w który obaj by grali i mieli na niego ochotę, i wtedy zwykle jedyną opcją pozostaje "Zimna wojna" albo tym podobne najprostsze i najpopularniejsze gry, które (prawie) wszyscy znają.

Osobny wątek, który dotyczy b. niewielkiej liczby osób, to granie na potrzeby napisania recenzji. Wtedy zaangażowanie zwykle jest, ale trochę innego rodzaju. Mam tutaj spore doświadczenie, z wiadomych powodów. Ja tak często gram z różnymi graczami posiadającymi gry, jako ich nieposiadający i o ile mogę zapoznać się z zasadami, mi to nie przeszkadza, że nie posiadam danego tytułu. Z kolei moi przeciwnicy są zadowoleni, że gram w grę z ich kolekcji, więc z tego względu jestem dla nich wygodnym współgraczem, czego jestem świadom. Tutaj mógłbym się podzielić różnymi obserwacjami, ale nie chcę zmieniać wątku na inny i w sumie sytuacja, w której ja bywam, jest raczej rzadkim wyjątkiem od reguły.
Panie, weźcie kości w rękę i wyobraźcie sobie, że gracie z królem Kastylii, i rzucając je na stół zdajecie wszystko na los bitwy. Jeśli dopisze wam szczęście, zrobicie najlepszy rzut, jaki kiedykolwiek uczynił król na ziemi; a jeśli rzut wam się nie powiedzie, inaczej nie odejdziecie z gry, jak z honorem.

Gil de Osem do króla Portugalii Jana I Dobrego przed bitwą pod Aljubarrotą (14.VIII.1385)
Awatar użytkownika
cadrach
Capitaine
Posty: 875
Rejestracja: niedziela, 6 listopada 2011, 10:30
Lokalizacja: Puszcza Piska
Has thanked: 82 times
Been thanked: 139 times
Kontakt:

Re: Teoria prosto z siwiejącego łba

Post autor: cadrach »

Znam teatry, gdzie kupiony bilet staje się niczym więcej, jak wyrzutem sumienia, a nie argumentem stojącym w obronie przedstawienia, na które poszliśmy ;) Kupno gry-chłamu za 200 lub więcej złotych musi być wielkim wyrzutem sumienia, na szczęście póki co mnie to ominęło.

Zrobiłem sobie przebieżkę po dostępnych grach wojennych w Forcie Gier i na Rebelu. Są tego dziesiątki, większość to dla mnie zupełnie nieznane tytuły, o których ani na tym forum, ani na zagranicznych nigdy nie czytałem. Nie widziałem też ich na konwentach ani nigdy mi o tych grach nikt mi nie opowiadał. Przyszła mi w związku z tym taka myśl, że tak naprawdę granych gier jest może i owszem, znacząco więcej, niż kiedyś, ale bez przesady. Tutaj na forum widać, że każda epoka to 3-5 tytułów "na topie" zgodnie z modą lub z potrzebą porozmawiania o nowościach i kolejnych kilka gier stanowiących klasyki, przynajmniej w naszej społeczności.

Może zatem trochę przesadzam? Ciężko powiedzieć. Od dzisiaj mam jednak taką zasadę: jeślibym jeszcze kupował jakąś grę, to co druga powinna być z tych, które moi współgracze już posiadają. Żeby lepiej się grało :-)
no school, no work, no problem
Lehto
Adjudant
Posty: 206
Rejestracja: środa, 23 września 2015, 20:38
Lokalizacja: Warszawa
Has thanked: 1 time
Been thanked: 15 times

Re: Teoria prosto z siwiejącego łba

Post autor: Lehto »

cadrach pisze:Tutaj na forum widać, że każda epoka to 3-5 tytułów "na topie" zgodnie z modą lub z potrzebą porozmawiania o nowościach i kolejnych kilka gier stanowiących klasyki, przynajmniej w naszej społeczności.
Będę się trzymał teorii, że głównym czynnikiem jest koszt takich gier (wyższy od tzw. euro o + cicra 30% i w zasadzie nieistniejący rynek wtórny (na wypadek gdyby się gra nie spodobała).
Z tego powodu przeczesywanie for internetowych i kanałów YT jest wskazane. Kolejny element to ilość rozegranych partii dla 1 gry - zakładając czasochłonność i niewielką ilość graczy ciężko jest rozpracować/nagrać się w daną grę w krótkim okresie czasu.
Szary
Sous-lieutenant
Posty: 363
Rejestracja: środa, 26 lutego 2014, 20:16
Lokalizacja: Warszawa
Has thanked: 19 times
Been thanked: 12 times

Re: Teoria prosto z siwiejącego łba

Post autor: Szary »

U mnie sytuacja jest inna - jestem posiadaczem prawie wszystkiego w co grywam, nie tylko wojennego.

W ten sposób, w różnych gronach grając w to samo (dotyczy to zwłaszcza eurogier) zgrałem niektóre rzeczy do, za przeproszeniem, porzygu i często to ja jestem graczem ze swoistego musu.

Inne, w większości wojenne, zostały już chyba na lata w sferze growych marzeń, bo ciężko o kogoś do tych kobył operacyjno- napoleońskich... Ludzie zazwyczaj są chętni do gry lub nie, ale tak na pół gwizdka, to się raczej nie spotkałem.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Ogólnie o grach planszowych”