Gra rzeczywiście i mnie "uwiodła", acz uważam, że jestem daleki jeszcze od poznania jej niuansów. Ba, w poniedziałkowej rozgrywce w pewnym momencie zgłupiałem i po prostu przestałem wiedzieć, czy jednostki zabijane w wojnie w zdobywanym imperium po prostu giną, czy trafiają na jego kartę jako "repressed". Usprawiedliwieniem jest to, że graliśmy chyba 21.30-23.30, po zaskakująco dynamicznej partii HISa, a w obu grach to ja byłem głównym tłumaczącym zasady (acz bez pomocy Feniksa pewnie zwoje przepaliłyby mi się już przy HISie - dzięki!
).
deem pisze:Wydaje mi się, że troszkę rzucasz sobie kłody pod nogi graniem przeciwko sobie (oczywiście przy pełnym zrozumieniu dlaczego to robisz). Częścią zwycięstwa w PR jest przechytrzenie innych graczy i odwrócenie ich uwagi od momentu, w którym zadeklarujesz zwycięstwo. O ile ktoś nie ma daleko posuniętej schizofrenii, w grze samemu jest to raczej trudne
Właśnie po to gram sam ze sobą, by nauczyć się dostrzegać sytuacje, w których inni gracze mogą mnie przechytrzyć i odwrócić moją uwagę.
A z zasadniczym twierdzeniem (czy, miejmy nadzieję, jedynie złośliwą jego interpretacją, która narodziła się w moim podłym umyśle) ośmielam się radykalnie nie zgodzić. W "Paxach" wszystkie informacje są dostępne dla wszystkich graczy po równo i liczenie na to, że przeciwnik czegoś "nie zauważy" albo np. zapomni, jakie mam karty na ręce uważam za równie mało satysfakcjonujące jak zwycięstwo w szachach uzyskane dzięki temu, że przeciwnik nie zauważył, iż może mi bezkarnie zbić królową. W naszej grze, przeciwnie, najbardziej chyba pasjonującym momentem był ten, kiedy zapowiedziałem, że w następnym okrążeniu zadeklaruję zwycięstwo religijne i przez dwadzieścia minut we trójkę rozkminialiśmy, jakie akcje mogą zrobić moi przeciwnicy, żeby jakimś cudem mnie powstrzymać. Z dumą przyznaję, że nam się to udało, ostatecznie wygrał jeden z moich dwu przeciwników (Feniks) ilością królestw, zresztą tylko dlatego, że wcześniej przygotowałem sobie możliwość zwycięstwa średniowiecznego zamieniając jedno swoje królestwo w republikę (nie udało mi się zdobyć drugiego prestiżu prawnego, by je zadeklarować). Oczywiście, tak, to trochę jak wspólnie układany pasjans, jakoś jednak pasuje mi to dużo bardziej niż triumfy polegające np. na obejściu przeciwnika przeoczoną kreską na planszy (czasem są to zresztą triumfy złudne, pamiętam taką partię PoG, w której dopiero po posprzątaniu zauważyliśmy, że połączenie, którym Rosjanie obeszli Niemców było w rzeczywistości jedynie Mierzeją Kurońską
).