raleen --> To robisz tak. Szukasz zniżek na rynku amerykańskim. Są sklepy z cenami, że chyba obrabiają Tiry. Każdy dziś ma kogoś znajomego w Stanach. Dajesz opcję wysyłki na niego, a on albo kiedyś przyjedzie, albo ktoś go odwiedzi, albo... pracuje w firmie skąd za darmochę wyśle ci na jej koszt. Dwa razy tak zrobiłem naciągając jeden z uniwerków (znajomy naukawiec sam zamówił i przesłał do Polski).
Ale nie mówimy tylko o rynku amerykańskim. Ceny w Polsce są zachodnie na inne gry. To jak wytwór kolejny polskiego autora (ale dobry, z docelowymi przepisami, kartami, planszą itp) będzie kosztował 150 zł to nie kupisz? Kupisz. To za tę cenę nie można gry zmajstrować w Skandynawii czy Niemczech z myślą od razu o niemieckiej, angielskiej i francuskiej wersji przepisów? To są już te same ceny co tam.
Porządkując dyskusję. W czym problem: Nie można wydać gry, która w umyśle autora nie jest jeszcze skończona, z jakąś grafiką i jakimiś kartami tudzież żetonami.Po roku i odbiorze gry na forach, uwagach pomysłach itd. autor dochodzi do wniosku, że coś można dopieścić w przepisach, ale... na polski rynek już się nowej wersji kolanem nie dopchnie. Za mały rynek. Więc umowa z firmą zachodnią. Ale mapka słaba, bura jakaś. Karty można dopracować. Żetony urażą wrażliwość zachodniego robotnika. Krzywe sztance też nie w modzie. Więc wydajemy inną wersję gry, ładniejszą i może... lepszą zagranicą.
To jest droga donikąd rodzącego się rynku gier polskich. Pewnie się uda, bo ludzie wszystko kupią, ale to brak szacunku.
Rada: więcej testów, puszczanie jakiejś wersji na forach do dyskusji, wyciąganie wniosków, a potem wydanie: od razu ładne, na różne rynki. I... autor zapomina na jakiś czas o grze. Bo zawsze coś jest do poprawienia.
Ja Tannenberg bym ostro przerobił. wiele rzeczy usunął, ileś dodał. I takie myśli miałem już rok po wydaniu tamtej gry.
Profesjonalizm, spokój, budowanie tradycji i pewności. Panowie, poza szałem growym to w końcu jest też BIZNES!