Kristo, pytanie o działania konkretnych jednostek musimy kierować chyba do Raleena albo innych znawców, których co najmniej paru tutaj jest. Na pewno dbałość o to jest, bo w grze występuje wyraźne i dość duże zróżnicowanie w efektywności oddziałów (nawet tego samego rodzaju i to w obrębie tej samej dywizji czy nawet pułku). Domyślam się, że w przypadku niskiej efektywności u Polaków (7 i okolice) powodem jest to, że oddziały te były po prostu złożone ze świeżych rekrutów i może nawet pod Ostrołęką po raz pierwszy miały okazję uczestniczyć w bitwie? Nie wiem. Trudno napisać o wszystkim, co jest w Ostrołęce (oraz o tym, czego nie ma, bo to też ważne). Zgadzam się z Krajarkiem: to jest niemal symulator. Gdzie tam mnie czy przypadkowemu graczowi analizować to wszystko. Raleen musiałby trafić na równego sobie w wiedzy nt. epoki, ale cóż by to dało, skoro wtedy i tak trzeba wziąć pod uwagę to, że wiedzę należało jeszcze ubrać w mechanikę. Jeśli chodzi o ocenę grywalności (którą uważam za bardzo ważną), to w sumie nic się w mojej opinii nie zmieniło od czasu pierwszej partii w Ostrołękę. Postarałem się to w miarę dokładnie przedstawić. Jak na ten poziom szczegółowości, to wielu rzeczy nawet nie widać i gra jest płynna (po nabraniu wprawy, wiadomo - i to nabieranie wprawy to pierwszy próg, który trzeba przejść). Ale sprawa z wydzielonymi tyralierami i potrzebą sprawdzania morale, a zatem każdorazowym szukaniu obu części oddziału po stracie siły, czy czasem nie przekroczono już progu strat przynoszącego im zmniejszenie morale, prędzej czy później pojawi się w czasie gry u każdego gracza jako wertep, bo reszta mechaniki działa gładko. I pojawiać się będzie także wtedy, gdy gracze już opanują biegle zasady gry. Przy czym Ostrołęka ze względu na skalę jest jakby tylko zapowiedzią, że może to być problemem. Ona sama jest na tyle mała, że pozostaje to utrudnienie na poziomie "wertepu" i czasem nawet nie wypłynie w ogóle w trakcie partii. Na potrzeby Ostrołęki da się szybko szukać tych paru żetonów tyralier i sprawnie kontrolować, ale czy będzie się dało to robić w większej bitwie, w jakiejś innej grze - trudno powiedzieć.
Ale kto wie, może to nie będzie problem? Są bowiem przepisy, które mimo wszystko limitują użyteczność tyralier i tylko specyfika pola bitwy pod Ostrołęką tych limitów nie wystawia na widok. W Waterloo były one dobre do osłony przed ostrzałem artyleryjskim, ale w Ostrołęce nie zasłaniają widoczności, zatem w dużej bitwie w terenie czystym będzie się ich stosowało mniej, tzn. nie tak masowo, jak to się dzieje w czasie partii w Waterloo Dragona. Ponadto w Ostrołęce pojawiają się częściej ze względu na teren (który był trudny) oraz ze względu na wyjątkowe użycie rosyjskiej artylerii (tak dogodne, że chyba coś podobnego nie zdarzy się w innych bitwach). W dużych bitwach na terenie czystym, gdy artyleria będzie miała i tak widoczność, i gdy kawaleria będzie zwijała tyraliery już przez samo pojawienie się w okolicy, ukróci to pewnie sens ich wydzielania. Na upartego można Rosjanami w drugim scenariuszu próbować przeprawiać kawalerię na drugi brzeg, by tyralierom zapobiegać (i tylko do tego kawalerii używać, by Polacy nie mogli korzystać tak łatwo z szyku tyralierskiego i podchodzić w nim do Rosjan).
U Tokarza jest trochę na temat konkretnych jednostek, więc może tam Kristo poszukaj. Dla mnie strzałem w dziesiątkę było zapoznanie się dzięki grze z
Portretem człowieka zapalczywego Michała Swędrowskiego. Można by o tej pracy pisać długo, ale że nie czas (choć miejsce odpowiednie), powiem tylko, że to świetna książka, tak świetna, że to hańba streszczać ją takim "lajkiem" i wspominać o niej tylko w ten sposób. Raczej bym się na
Portret... nie natknął, gdyby nie Raleenowa Ostrołęka. Tak to jest z tymi grami: zawsze po nich (albo przed nimi) czyta się jakieś rzeczy, których normalnie by się nie czytało i nieraz odkrywamy perły.
Od Swędrowskiego mogę przejść do Makucha (Krajarku, to do Ciebie), żeby lepiej wytłumaczyć, dlaczego nie dałem rady dotąd tego drugiego przeczytać. Generalnie lubię czytać nie tylko książki o rzeczach mnie interesujących, ale też dobrze skomponowane i napisane. Makucha pożyczyłem, przeczytałem połowę i nie znalazłem ochoty na brnięcie dalej, mimo że książka jest naprawdę ciekawa. Na pewno do niej wrócę, ale póki co oddałem do biblioteki - to po prostu praca na dwa lub trzy podejścia. Mistrzem pióra autor nie jest, a szkoda, bo temat jest bardzo ciekawy i bynajmniej nie uważam po tych stronach, które przeczytałem, żeby traktować jego teorie i spostrzeżenia lekceważąco. Wręcz przeciwnie. Czytanie tej książki musi jednak poczekać na "długie zimowe wieczory", bo robi się to z wysiłkiem. Mając za sobą takie niedawne lektury (z dzieł historycznych) jak prace Askenazego, Tokarza czy Swędrowskiego, w których dbałość o styl i plan są zauważalne, do Makucha niełatwo przejść. Ale dam znać, pewnie po jakimś długim, zimowym wieczorze - w stosownym wątku o dziele Pana Bieszka.