Kamerdyner

Filmy, seriale, programy telewizyjne i wszelkie inne tematy związane z kinem i telewizją.
Awatar użytkownika
Raleen
Colonel Général
Posty: 43386
Rejestracja: czwartek, 22 grudnia 2005, 14:40
Lokalizacja: Warszawa
Has thanked: 3948 times
Been thanked: 2514 times
Kontakt:

Kamerdyner

Post autor: Raleen »

Podczas Świąt miałem okazję obejrzeć w tv film "Kamerdyner" Filipa Bajona, mający premierę rok temu.

Przede wszystkim jestem pod wrażeniem wizualnym filmu, piękne zdjęcia i ujęcia. Sama historia mordu w Lasach Piaśnickich jest wstrząsająca, a przy tym mało znana. Film ma tu więc do spełnienia ważną rolę edukacyjną. Wprowadzono do niego dużo języka kaszubskiego, którym mówi znaczna część bohaterów, a u dołu mamy tłumaczenie po polsku. To odważny zabieg, przybliżający odbiorcy kulturę Kaszubów. Ciekawe jest również ukazanie wzajemnych relacji między niemieckimi ziemianami i ogólnie Niemcami a ludnością kaszubską na Pomorzu na przestrzeni od okresu poprzedzającego I wojnę światową do końca II wojny światowej, kiedy to świat niemieckiej arystokracji ostatecznie został unicestwiony wraz z nadejściem Armii Czerwonej. Bardzo dobrze zagrał, jak zwykle, Janusz Gajos. W większości podobały mi się także kreacje pozostałych aktorów, szczególnie mroczna postać hrabiego Hermanna von Kraussa grana przez Adama Woronowicza. Z tego co miałem okazję przeczytać na nielubianym przez jabu Filmwebie, narzekania na film koncentrują się głównie wokół konstrukcji scenariusza, wątku miłosnego i różnych zabiegów z tym związanych, które sprawiają, że miejscami film jest trochę drętwy. Dla mnie ta jego warstwa nie była tak istotna, więc nie zwracałem na to aż takiej uwagi, choć do pewnego stopnia muszę się tu zgodzić z głosami krytyki.
Panie, weźcie kości w rękę i wyobraźcie sobie, że gracie z królem Kastylii, i rzucając je na stół zdajecie wszystko na los bitwy. Jeśli dopisze wam szczęście, zrobicie najlepszy rzut, jaki kiedykolwiek uczynił król na ziemi; a jeśli rzut wam się nie powiedzie, inaczej nie odejdziecie z gry, jak z honorem.

Gil de Osem do króla Portugalii Jana I Dobrego przed bitwą pod Aljubarrotą (14.VIII.1385)
Awatar użytkownika
jabu
Chu-i
Posty: 757
Rejestracja: niedziela, 12 marca 2006, 19:37
Lokalizacja: Warszawa/Płock
Has thanked: 7 times
Been thanked: 41 times

Re: Kamerdyner

Post autor: jabu »

Oj, rozdrapałeś drzazgę, która mi weszła pod skórę wraz z seansem filmu i o której z pewnych względów wolałbym zapomnieć. Spróbuję krótko i maksymalnie treściwie, gdyż finalnie nie zamierzam filmu p. Bajona krytykować, m.in. ze względu na sympatię do tego artysty, jak również zasługi filmu, które zasadnie w swoim komentarzu przytaczasz (rola edukacyjna, Kaszubi wysunięci na pierwszy plan, ciekawie pokazany obraz zmiatanej przez młyny historii arystokracji niemieckiej itd.).
Uwaga dla wszystkich, którzy jeszcze nie oglądali – możliwe spojlery.
Przyznam, że moje rozczarowanie filmem podyktowały być może wygórowane oczekiwania. Spodziewałem się znakomitej powtórki w rodzaju „Magnata” z Lindą i Nowickim (czy raczej „Białej wizytówki”). Klimat tego ostatniego przewija się miejscami w „Kamerdynerze”, chwilami nawet mocno, ale cała reszta fabuły, scenariusza to dla mnie jedno wielkie pójście na skróty. Trzy role ciągną ten film wg mnie w górę. Niezawodny Gajos, który prosto z planu polewitował grać w „Klerze” Smarzowskiego. Woronowicz jako Hermann von Krauss emanujący wcieleniem księcia von Teuss (Jan Nowicki) z „Magnata” oraz, w najmniejszym z całej trójki stopniu, ale jednak – Łukasz Simlat w odsłonie demonicznego Petera Schmidta. Ten ostatni zresztą powoli zaczyna mi się już wyłącznie kojarzyć z rolami ludzi upadłych (pijaków, intrygantów, morderców i tym podobnych).
Woronowicz dostał zresztą bodajże za swoją kreację doceniony podczas przyznawania Złotych Lwów, ale, jeśli niczego nie pokręciłem, w kategorii – najlepsza rola pierwszoplanowa, co zdradzałoby, że nagradzający chyba nie śledzili zbyt dokładnie fabuły filmu, lub jej niespójność i porwanie wątków skołowała ich w stopniu umożliwiającym poprawną identyfikację odtwórców ról głównych (Zydek, Fabiański, może – w jakimś stopniu Gajos).
Niezaprzeczalnie mocną stronę „Kamerdynera” stanowi wizualność: zabawa światłem, piękne zdjęcia, klimat i nastrojowość, które p. Bajonowi udało się sprawnie przemycić. Na pochwałę zasługują też scenografia i kostiumy. Zdaje mi się, że i jedne i drugie uhonorowano chyba nawet Orłami. Całość wzmacnia muzyka skomponowana przez Łazarkiewicza, choć hipnotycznego efektu z motywu muzycznego Satanowskiego z „Białej wizytówki” nie udało się niestety powtórzyć.
Warto ponadto docenić chęć i potrzebę reżysera w przybliżeniu tzw. mordów w lasach piaśnickich (październik 1939 – kwiecień 1940), raczej chyba słabo znanych w polskiej mentalności o niemieckiej już nawet nie wspominając. Gdy Bajon kręcił związane z nimi drastyczne sceny (rzeczywiście pod Piaśnicą) równolegle toczył się proces niemieckiego przedsiębiorcy posiadającego firmę niedaleko Piaśnicy, bezrefleksyjnie wykrzykującego do podwładnych-Polaków głupoty o mordowaniu i nazistach. Jedno z nich wytoczyło idiocie proces, który właśnie został przez p. Natalię Nitek-Płażyńską (bardzo ciekawą osobę) w pierwszej instancji wygrany
https://www.youtube.com/watch?v=ORknSL6s0XU
Z postawy pozwanego w sądzie (czy raczej jego pełnomocników, bo sam się nie stawił) wnioskuję, że oglądając „Kamerdynera” nie tylko byłby doń krytycznie nastawiony, ale nawet nie wyciągnął by żadnych wniosków o refleksji już nie wspominając. Kto wie, może nawet by hajlował, jeśliby wytrwał do napisów końcowych („Kamerdyner” to długi, bo 2,3 godzinny film a fanatyk, nacjonalista czy rasista z gruntu ma kłopot na skupieniu się na czymś innym, niż to, co nadaje sens jego funkcjonowaniu).
A jeśli już przy krytyce filmu jesteśmy…
Jak już nadmieniałem, po nowym filmie Bajona oczekiwałem powtórki z „Białej wizytówki”. Że będzie to widowiskowy came back w niemal epickim stylu. Połączenie w jedno intrygi, zdrady, miłości oraz mroku i klimatu świata, który nieodwracalnie odszedł. Być może więc apetyt był zbyt wielki a oczekiwania ponad miarę. Wiecie jaki ze mnie maruda. Należy na to też brać poprawki. Niemniej film ciągnie w dół mnóstwo niedomówień. Chwilami narracja idzie mocno na skróty. Widz nie zorientowany w faktach (w historii) będzie skołowany. Z kolei ten je (ją) znający – będzie zgrzytał zębami.
Nie dokonam już przeglądu podobnego do tego zapodanego względem „Hacksaw Ridge”. Niemniej wierzcie mi, w „Kamerdynerze” byłoby by co wytykać. Należy jedynie wyrazić zdumienie, że tak dalece doświadczony reżyser jak p. Bajon zanotował tak wielki zestaw wpadek na planie jednego filmu.
I mam na myśli wpadki dwojakiego rodzaju.
Te czysto historyczne: np. gdy niemieccy arystokraci, ojciec z synem (młody i stary von Krauss) rozmawiają podczas letniego pikniku o tym, że WŁAŚNIE w Poznańskim trwa powstanie, wyrażając obawę, aby podobne rozwiązanie siłowe nie nastąpiło na Kaszubach – w tle jest pełnia lata. A powstanie wielkopolskie to koniec grudnia. Przypomnijcie mi, proszę, czy aby dziś czasami nie ma jego rocznicy? Grudzień – luty. Gdy pada „pierwsza bomba” rankiem 1 września 1939 r. jest to nakręcone wręcz symbolicznie, ale bez sensu. Dzieci idą za panią rzędem do szkoły (lub wracają ze szkoły, trudno powiedzieć). Jedno gubi tornister. Wraca się. Wtedy detonuje bomba, lub pocisk artyleryjski. Drzemiący w urzędzie Miotke zostaje wówczas NAGLE zbudzony i zaczyna w pierwszym odruchu palić dokumentację. Bajon nie wie, że niemiecki kataklizm spadł na nas o świtaniu, lub wie, ale ma na to wy… . Dla dramaturgii sceny nakręci rzecz inaczej.
Ogólnie w bardzo wielu ujęciach filmu ma się wrażenie, jakby p. Bajonowi się wiecznie pory roku myliły. Tam gdzie ma być listopad mamy wiosnę. Tam gdzie powinna być zima – mamy lato, itd. Rozumiem, że budżet był niezbyt duży a na plan zdjęciowy przewidziano 60 dni. Coś tam o tym do mnie przesiąkło. Niemniej ja mam prawo mieć lekki dyskomfort jako widz podczas oglądania.
Są również wpadki czysto nielogiczne. Nieślubne dziecko głównych bohaterów – Marity i Mateusza zostaje poczęte wiosną lub latem 1939 r. Później widzimy je posadzone w łóżeczku dla maluszków, gdy wciąż jeszcze NIE CHODZI, nie mówi, w ogóle jest bardzo słabo kojarzące i wciąż bardzo malutkie. Tymczasem sekwencję wcześniej w rozmowie stwierdzono, że WŁAŚNIE „cała armia Paulusa przestała istnieć” – czy coś w tym stylu. A więc mamy hipotetycznie luty 1943 r. (choć rozmawiający w aucie – Woronowicz i, jeśli pamięć nie płata mi figli, bodajże Maciek Marczewski grający męża Marity są ubrani letnio a sceneria w tle jest pozbawiona choćby grama śniegu). Dziecko ma więc, czy raczej – powinno mieć ok. 3 lat a to zabrane na plan przypomina kilkumiesięcznego, może rocznego bobasa, który płacze, nie mówi i wciąż jeszcze nie chodzi a w scenie jest głównie zainteresowane… kokardką od czapeczki, którą ma zawiązaną pod brodą. Pamiętam, iż przez myśl przemknęło mi wówczas coś w rodzaju – „Gdzie są wszyscy? Czy na planie brak jednej myślącej osoby?”.
Na koniec muszę też wyrazić moją dezaprobatę dla kreacji głównego bohatera filmu. Mateusza granego przez Sebastiana Fabiańskiego. Dla mnie to aktor wciąż tajemniczy, który dotąd nie zdradził swoich aktorskich możliwości. Niemniej prezentuje fizyczno-estetycznie niezaprzeczalnie duży potencjał. W filmie gra jednak niezwykle oszczędnie. Chwilami przypomina wręcz śniętą rybę i trudno mi było wyczuć, czy takie było założenie reżysera, czy też aktor sam z siebie po prostu lepiej nie potrafił. Ta pasywność, czy wręcz miałkość może niemal razić w kontraście z wyrazistymi rolami innych postaci. Odtwórcy tych ostatnich zdołali tchnąć w nie ekspresje i wiele emocji (Marianna Zydek, Mariusz Jakus, Diana Zamojska jako pani Miotke, czy nieszczęsny Marcel Sabat, o którego stygmatyzującą postać miał tyle pretensji do Bajona Tomasz Raczek, zasłużenie, czy nie). Na ich tle pasywność głównego bohatera zwyczajnie chwilami mnie irytowała a potencjał wiszący w każdej kolejnej scenie znowu gdzieś po trochu ulatywał...
Może też nieco dziwić charakteryzacja części bohaterów (którą jednak chyba jakoś nagrodzono, nie wiem, czy nie Złotym Lwem za najlepszą charakteryzację 2018 r.). Akcja dzieje się w końcu na przestrzeni bez mała 50 lat. Miotke (Gajos) na długo przed wybuchem WWI wgląda właściwie identycznie, jak Miotke we wrześniu 1939 r. A przecież to ze 30 lat różnicy i to bardzo lekko licząc. Z kolei Woronowicz podczas rozmowy o Stalingradzie a więc zimą 1943 wygląda w miarę „normalnie” podczas, gdy zimą 1945 r. dwa lata później, gra już starca wyglądającego na z okładą 100-latka, schorowanego, przykutego do łóżka i niezdolnego do większych ruchów o chodzeniu już nie wspominając. Oczywiście mógł w międzyczasie zachorować, mógł go zniszczyć nowotwór, czy inne nieszczęście, ale reżyser pozostawia rzecz w niedomówieniu, jak zresztą wiele wątków w filmie. Jednym to pewnie nie przeszkadza,. Takiemu malkontentowi jak ja, trochę tak, gdyż dopatruję się w tym po prostu niekonsekwencji lub niedopatrzeń. Może, gdyby (jak w przypadku „Białej wizytówki” i „Magnata”) nakręcono równolegle kilkuodcinkowy serial, w którym wszystkie te niespójności dałoby się doszlifować, byłbym mniej krytyczny. A tak wywarło to pewien negatywny odbiór u mnie, jako u analitycznie, wiecznie niespokojnego widza.
Natomiast, podobnie jak w filmie „Kurier” który mnie nie zachwycił, jest w „Kamerdynerze” pewna, dobra scena, którą warto przywołać. Rozmowa von Kraussa (Woronowicz) mającego pretensję o grodzenie jego ziemi do Miotkego (do Miotke?) granego przez Gajosa: „Kiedyś wam wystawimy jeszcze rachunek za ten Wersal…”.

Raleen pisze: piątek, 27 grudnia 2019, 17:08 Z tego co miałem okazję przeczytać na nielubianym przez jabu Filmwebie, narzekania na film koncentrują się głównie wokół konstrukcji scenariusza, wątku miłosnego i różnych zabiegów z tym związanych, które sprawiają, że miejscami film jest trochę drętwy.
Koncentrują się tylko wokół tego, bo wśród narzekających tam melepet nie znalazła się przez calutki rok choćby jedna, mająca większe rozeznanie w realiach, która wychwyciłaby coś szerszego. Gdy skupiasz uwagę na hejcie oraz walce dwóch zwaśnionych plemion, nie masz już czasu patrzeć w inną stronę, niż w kierunku wroga. Prawdziwego i urojonego. Szczególnie dobrze widać to właśnie w przypadku kina historycznego lub wojennego a do takiego w sumie da się zaszeregować „Kamerdynera”.

No i miało być, kurde… krótko.

Pozdrawiam i przepraszam za narzekania, które może i są nieco na wyrost. Zwłaszcza na tle dość miałkiego wg mnie, obecnego kina polskiego. Szczególnie w omawianym gatunku...
Wszystkiego nie napiszesz. O wszystkim można tylko pomarzyć - Szamil Basajew.
Awatar użytkownika
Leo
Colonel
Posty: 1596
Rejestracja: czwartek, 22 grudnia 2005, 19:08
Lokalizacja: Warszawa
Been thanked: 16 times

Re: Kamerdyner

Post autor: Leo »

Też zwróciłem uwagę na te błędy chronologiczne w filmie. Jak dla mnie - wstyd i żenada.
Ogólnie film mnie jednak dość rozczarował. Przede wszystkim był bardzo poszatkowany i ciężko było się jakoś emocjonalnie związać z postaciami.
W pamięci zapadła mi scena mordu w piaśnickich lasach, ale tak poza tym to raczej niewiele...
"Szlabany w głowach podnoszą się najwolniej..."
Awatar użytkownika
jabu
Chu-i
Posty: 757
Rejestracja: niedziela, 12 marca 2006, 19:37
Lokalizacja: Warszawa/Płock
Has thanked: 7 times
Been thanked: 41 times

Re: Kamerdyner

Post autor: jabu »

Po którym to mordzie główny bohater – Mateusz, grany przez Fabijańskiego tak po prostu dokonuje w rewanżu egzekucji na głównym inicjatorze filmowego mordu (co tak trochę wykreowano w filmie, pomimo iż była to akcja rozciągnięta na prawie pół roku, w której zaangażowano wieloosobowy aparat przywódczy III Rzeszy załatwiający zresztą w tych mordach porachunki "przy okazji" na własnych rodakach, nie tylko na polskiej i kaszubskiej inteligencji) Peterze Schmidtcie (Simlat). W rzeczywistości nic nie było takie proste a za tzw. mordy w lasach piaśnickich, podobnie jak za sądowy mord na gdańskich pocztowcach, nie odpowiedział dosłownie nikt z inicjatorów i wyższych wykonawców. Chyba, że rozciągniemy odpowiedzialność niezwykle szeroko przerzucając ją aż na Alberta Forstera czy Freimanna (nie pamiętam imienia), okupacyjnego burmistrza Pucka lub dowódcę SS dla tego obszaru, Richarda Hildebrandta. Bo ja kojarzę, że tylko im odpłacono stryczkiem.
Gdyby jacykolwiek Polacy wzięli krótko po egzekucjach rewanż na kimkolwiek, jak to pokazano mega naiwnie w filmie, Niemcy rozpętali by na Kaszubach taką jatkę, że po niej zostało by tam pustkowie, nie w przenośni a dosłownie.
Pozdrawiam.
Wszystkiego nie napiszesz. O wszystkim można tylko pomarzyć - Szamil Basajew.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Film”