POLA CHWAŁY 2009 - krótka relacja
DZIEŃ PIERWSZY 25.09.2009 piątek
Do Niepołomic zajechałem po 16.00, w busie był spory tłok. Zapamiętać: nir jechać o takich porach z Krakowa do Niepołomic, no chyba że wsiada się na początkowym przystanku i jedzie do końca. Błąkałem się kilkanaście minut po zamku nim spotkałem Raleena który zaprowadził mnie gdzie trzeba. Na miejscu było zaledwie kilka osób, ale do końca dnia jeszcze kilka dojechało. Od razy zacząłem rozstawiać Battles of Waterloo, grę która miała być gwoździem programu planszówkowego tegorocznych Pól Chwały. Jednak okazało się, że nie ani ja ani RK, nie znamy dostatecznie zasad, a mozolna kilkugodzinna rozkminka która nas czekała nim dało by się w to grać zniechęciła nas do tego tytułu, tym bardziej że były inne gry do zagrania. Jeszcze liczyliśmy że ktos znający zasady przybędzie w sobotę, jak się potem okazało tak się nie stało i rozgrywkę w Battles of Waterloo trzeba będzie przełożyć najpewniej do następnych Pól . (Że też akurat w tym roku MIH nie był być w Niepołomicach

). Wobec tego zasiadłem do innej przywiezionej gry
Twilight Struggle (GMT Games)
Moim przeciwnikiem został Arteusz przewodząc USA, ja zagrałem ZSRR. Gra była emocjonująca i długa, skoczyła się w 9 etapie po zagraniu karty Wargames. Od początku przewagę miał Arteusz, najpierw była ona kilku potem kilkunastopunktowa. Niewątpliwie przyczyniły się do niej dobre scoringi w Azji (to bardziej) i późne zagranie przeze mnie China Card (to mniej). Po zagraniu przeze mnie jako wydarzenia kart Summit, mniej więcej w połowie gry, Arteusz dostał modyfikator tylko +1, za kontrolę regionów. Mozolne odrabianie strat przez ciułanie punktów (jak wspomniany Summit który Arteusz przegrał) sprawiło że jego przewaga zmalała do 8-10 punktów. Być może można było losy partii odwrócić, gdyby nie zabójcza kombinacja która nastąpiła w 9 turze, Zagrałem Wargames jako punkty operacyjne, po czym Arteusz zagrał Negocjacje SALT i wyciągnął sobie Wargames ze stosu kart do wtasowania, to wystarczało do zwycięstwa. Nie mam żalu czy czegoś tym podobnego, ostatecznie nie prowadziłem w grze. Jednak ten aspekt Twilight Struggle, tzn. istnienie takich mordercze kombosy które w 1-2 zagraniach kończą partie, mąci obraz tej wspaniałej gry.
Potem podyskutowaliśmy jeszcze jakiś czas, by na koniec udać się samochodem Arteusza na kwatery. Nie spodziewałem się klasy Dorchester Hotel, ale to jak to wyglądało zaskoczyło mnie in minus.
DZIEŃ DRUGI 26.09.2009 sobota
Obudziliśmy się przed 8.00. Po porannej toalecie udaliśmy się na zamek, część pieszo część samochodem, jako że byłem w pierwszej grupie wraz z DT i Profesem, odwiedziliśmy jeszcze po drodze stację benzynową, aby napić się kawy. Gdy dotarliśmy na zamek prawie zaczynało się śniadanie, rozdano też bloczki żywnościowe na cały konwent.
Po śniadaniu zaczęła się wzmożona krzątanina przy planszach. Anomander Rake zaczął zbierać ekipę do gry którą przywiózł, zaciekawiony postanowiłem się przyłączyć. I w ten sposób zagrałem pierwszy raz w:
The First World War (Phalanx Games)
Najprostsza "pierwszowojenna" gra Teda Raicera bardzo przypadła mi do gustu, mimo dużej losowości. Państwami Centralnymi grał Anomander Rake (Niemcy) oraz ja (Austro-Węgry) natomiast Ententą, Bagu (Alianci Zachodni) i Pędrak (Alianci Wschodni). Nasi oponenci skoncentrowali atak na Niemcach, Anomander uwijał się jak w ukropie, to w ofensywie to w defensywie, i chociaż mocno pokiereszował Brytyjczyków to Rosjanie zajęli Berlin. Odciążyłem go nieco podejmując udaną ofensywę na Kijów. Rzuty na kapitulacje Aliantów Zach. i Niemiec nie zakończyły partii. W dalszej grze Pędrak kontratakował na froncie kijowskim i Bałkanach, ale wojska austro-węgierskie mimo straty 4 armii utrzymały pole i nie dały się bardzo zepchnąć. Jednocześnie cały czas trwała seria katastrofalnych rzutów Bagu i kolejne armie Francuzów i Anglików szły do piachu. Austro-Węgry zaczeły wygrywać grę

. Wreszcie w 4 (?) etapie udana Bałkańska kampania Austro-Węgier zmusiła Wschodnich Aliantów do rzutu na kapitulacje. Niekorzystny wynik spowodował przegraną ententy w 1916. Nie ma to jak udana gra wojenna
Po rozgrywce postanowiłem pokręcić się w okolicach zamku gdzie zaczęły się zbierać grupy rekonstrukcyjne, a na "błoniach" przy zamku można było postrzelać sobie z łuku, albo napić się miodu (bynajmniej nie spadziowego).
Po powrocie na salę, zastałem wszystkich już zaangażowanych w granie, jedynym "bezrobotnym" został Hajdi, któremu zaproponowałem aby pokazał mi którąś gier które przywiózł ze sobą na konwent, wybór padł na:
Roads to Leningrad (GMT Games)
Po pół godzinnym tłumaczeniu bez ceregieli zaczęliśmy 1 scenariusz tj. Soltsy (Sołce ?), Ja grałem wojskami sowieckimi, Hajdi niemieckimi. Szybkie uderzenie Niemców rozbijało kolejne rosyjskie oddziały, a nadchodzące wojska marnie zbierały się do kontrataku. Po niemal całkowitym zdobyciu Soltsów, niemiecka szpica uderzeniowa którą była 8 DPanc. skierowała się na północ, gdzie zepchnęła z ważnej pozycji rezerwową dywizję sowiecką. Desperackie ataki kolejno aktywowanych dywizji by odpić ważne miasto nie przynosiły efektu i tak po 5 etapie, Niemcy uzyskali automatyczne zwycięstwo gromadząc 29 czy 30 PZ (przy wymaganych 24).
Gra bardzo mi się spodobała, okazuję się że można zrobić świetną grę taktyczną w skali kompanijno-batalionowej, która będzie ciekawa i dynamiczna, mimo braku Fog of War i nie będzie przeraźliwą dłubaniną z setkami żetonów, znaczników i tabel jak B-35. Chociaż Roads to Leningrad jest sporo żetonów bo 528 to na pewno nie jest to dłubanina.
Wysoki debiut na mojej liście życzeń.
Po przerwie na obiad, a właściwie zapiekankę, bo obiad nam zjedzono gdy graliśmy w Roads to Leningrad do późnego popołudnia kontynuowaliśmy partię, potem były na przyzamkowym parkurze ciekawe rekonstrukcje historyczne które zgromadziły liczne grono widzów. Elementy efektowne, jak potężny wybuch jakiś zabudowań, uprzednio dewastowanych przez "Niemców" których zgliszcza wspaniale się jarały, czy atak kawalerii na niemiecką piechotę, mieszały się z komicznymi, gdy "niemiecki motor zgasł w środku bitwy", a dowódca krzyczał: " zuruck, z powrotem" lub "achtung panzawagen" gdy na plac wtaczała się amerykańska ciężarówka
Po powrocie zaczęliśmy rozstawiać z DT następną grę, gdy przez sale przemknął min. Sikorski, spotkaliśmy go również na wieczornym grillu-kolacji która była nieco później (ale zdjęć nie będzie bo ABW pokasowało

)
Ardeny 1944 (Dragon)
Wieczorem zasiedliśmy z DT do ostatniej gry. Nasz wybór padł na nieśmiertelne Ardeny, co nie mogło niekiedy wyprowadzić z szoku postronnych obserwatorów naszej rozgrywki. Ja wziąłem Amerykanów a DT który uprzednio usiłował bezskutecznie rozegrać do końca kilka partii Arden z nowicjuszami, grając Amerykanami, Niemców. Jak się potem okazało przetarcie z żółtodziobami miało duże znaczenie dla wyniku rozgrywki którą przegrałem, po tym jak Niemcy przekroczyli Mozę i utrzymali się na zachodnim jej brzegu
Moja taktyka odwrotu i nie podejmowania walki, była albo nazbyt defensywna albo za mało radykalna, to się okaże jak rozegram parę gier testowych. Na usprawiedliwienie dodam że chyba z 10 lat nie grałem w Ardeny. Dobra wiem że to marne usprawiedliwienie
Partia była na tyle inspirująca że już dziś jestem pewien że chcę grać za rok rewanż.
Gdy skończyliśmy Ardeny było już po 1.00, więc udaliśmy się pieszo, w wyjątkowo rześką noc, na spoczynek.
DZIEŃ TRZECI 27.09.2009 niedziela
Po śniadaniu zasiedliśmy do umówionej gry z Profesem a był to ponownie
Twilight Struggle (GMT Games)
Tym razem Profes wybrał ZSRR i wieszczył że jak sobie nie wypracuje przewagi w Early War to długo nie pociągnie. Od początku uzyskałem kilku punktową przewagę, co w połączeniu w marnymi kartami jakie dostawał Profes, skłoniło go do poddanie się w fazie Mid War, chyba jednak nieco przedwcześnie.
Liczyłem jeszcze na Empire of The Sun, albo for The People, ale ostatecznie skończyłem przy planszy do
Napoleon's Triumph (Simmons Games)
Nad którą tajniki tej ciekawej bezkostkowej gry odsłaniał przede mną Pędrak. Rozegraliśmy hipotetyczny scenariusz na części mapy. Ja grałem siłami austriacko-rosyjskimi a Pędrak Francuzami. Dość szybko moje oddziały odpłynęły rozbite na pozycje wyjściowe, a gra skończyła się przez upadek morale. Na pocieszenie Pędrak wyjaśniał że raczej nie zdarza się by nowicjusz wygrywał początkowe starcia w Napoleon's Triumph. No chyba że mierzy się z innym nowicjuszem.
Po obiedzie nie było już nikogo chętnego do grania, nawet na Twilight Struggle, więc o 15.00 zabrałem swoje rzeczy i poszedłem na przystanek busów odjeżdżających do Krakowa. Za rok na pewno wrócę do Niepołomic.
PS: Minifotorelacja jutro.
PS: Byłbym zapomniał specjalna dedykacja dla DT, Bagu i innych koneserów pieśni synagogalnych
http://www.youtube.com/watch?v=sjejxVitQMc