Taktyka i wyszkolenie wojsk brytyjskich w 1944 r.

Awatar użytkownika
Raleen
Colonel Général
Posty: 43394
Rejestracja: czwartek, 22 grudnia 2005, 14:40
Lokalizacja: Warszawa
Has thanked: 3966 times
Been thanked: 2526 times
Kontakt:

Taktyka i wyszkolenie wojsk brytyjskich w 1944 r.

Post autor: Raleen »

Korzystając z uprzejmości Instytutu Wydawniczego Erica pozwolę sobie zamieścić kilka fragmentów książki Michaela Reynoldsa na temat wyszkolenia, poziomu taktycznego czy ogólniej mówiąc jakości wojsk brytyjskich podczas walk w Normandii i dalszych walk toczonych w 1944 roku. Mam nadzieję, że stanowić będą one wstęp do ciekawej dyskusji.

M. Reynolds, Stalowe piekło. 1 Korpus Pancerny SS w Normandii, Warszawa 2007, wyd. Instytut Wydawniczy Erica, s. 66-68:

„Dlaczego alianci byli tak daleko w tyle w stosunku do Niemców w tych najważniejszych aspektach współczesnych działań wojennych?

W 1950 roku brytyjskie Ministerstwo Wojny wydało dokument opisujący problemy występujące podczas II wojny światowej w kwestii komunikacji na obszarze operacyjnym. W odniesieniu do czołgów dokument ten informował, że:

Podstawowym problemem technicznym było stworzenie odpowiednio silnej radiostacji, która za pomocą niewielkiej anteny nadawczo-odbiorczej umożliwiała łączność przy wysokim poziomie zakłóceń panującym na polu walki. Innym problemem była koordynacja działań pomiędzy różnymi rodzajami wojsk, takimi jak artyleria, która miała wspierać działania jednostek pancernych, a także jednostkami, które z kolei wymagały wsparcia ze strony czołgów, czyli piechoty. Artyleria dywizyjna w dywizjach pancernych miała z zasady wiele okazji do zdobycia doświadczenia we współdziałaniu z czołgami. Dużo trudniejsza sprawa była w przypadku pułków piechoty, które w zasadzie nie miały wielu okazji do odbycia wspólnych ćwiczeń z jednostkami pancernymi, a tym samym zdobycia doświadczenia niezbędnego w warunkach bojowych. Problem ten można było rozwiązać tylko poprzez długotrwałe ćwiczenia, jak również ujednolicenie systemu szkolenia dla czołgistów i współdziałającej z nimi piechoty. Do pewnego stopnia próbowano temu zaradzić poprzez zainstalowanie na dziewięciu samochodach zwiadowczych, należących do jednostek łączności, zestawów bezprzewodowych, które umożliwiły wysyłanie oficerów łączności do innych jednostek i tworzących jakby sieć dowodzenia. Proponowano również ustawienie dwóch dowódców różnych rodzajów wojsk w jednym miejscu. Jednakże oficerowie nie zawsze byli dostępni, a kiedy nie można było ich znaleźć, to pojawiał się problem, czy piechota powinna podłączyć się do sieci czołgowej, czy też powinno się zainstalować osobną sieć. Inna kwestia, która czasem wynikała, to naturalna niechęć dowódców kompanii piechoty do posiadania dodatkowych pojazdów łączności w swoim sztabie.

Ten sam dokument podaje dalsze, dokładne, choć raczej zaskakujące komentarze, dotyczące problemów z piechotą:

Istniała także bardzo naturalna niechęć do zwiększania ciężaru ekwipunku, który musiał być noszony przez żołnierzy. Ponadto przeznaczenie części oddziału do łączności, zmniejszało wartość bojową całej jednostki. Oddziały łączności traktowano jako zło konieczne. Wśród oficerów z większym doświadczeniem można było także doszukać się rozumowania, że młodsi oficerowie na polu walki powinni się wykazywać własną inicjatywą i nie absorbować najbliższego oficera wyższego rangą poprzez łącze radiowe, gdy znajdowali się oni w toku operacji bojowych. Argumentowano, że starsi oficerowie powinni tylko nadzorować sytuację i reagować głównie na informacje, jakie można było wysłać przy pomocy oficera łącznikowego czy posłańca.

Taktyka, której uczono w tamtym okresie, była równie archaiczna. Instrukcje brytyjskie dotyczące współpracy między czołgami i piechotą w trakcie wspólnych ataków, jakie planowano w Normandii, datowane na maj 1943, mówią:

Maksymalna linia bojowa dla szwadronu [kompanii] składającego się z [przeciętnie z 19] czołgów rzadko przekraczać będzie 300 jardów. Szwadron atakujący w ten sposób zwykle składać się będzie z dwóch fal. Z tego wynika, że dywizja atakująca przy pomocy dwóch batalionów piechoty i dwóch batalionów czołgów z reguły operować będzie na frontonie nieprzekraczającym 1200 jardów. Czołgi należące do danego plutonu mają znajdować się w takiej odległości od siebie, aby umożliwić skuteczną komunikację. Typ gruntu będzie mieć tutaj duże znaczenie. W pewnych okolicznościach czołgi danego plutonu mogą znajdować się nawet w odległości 20 jardów od siebie, ale taka gęstość jest wyjątkowa i będzie stosowana tylko wtedy, jeśli teren jest pofałdowany i przez to wymaga bliskości między pojazdami.

Wydaje się, że autor tej instrukcji „przygotowanej wedle wskazówek Szefa Sztabu Imperialnego” musiał mieć wrażenie, że jeśli czołgi nie są w stanie siebie widzieć, to również nie są w stanie się między sobą komunikować.”
Panie, weźcie kości w rękę i wyobraźcie sobie, że gracie z królem Kastylii, i rzucając je na stół zdajecie wszystko na los bitwy. Jeśli dopisze wam szczęście, zrobicie najlepszy rzut, jaki kiedykolwiek uczynił król na ziemi; a jeśli rzut wam się nie powiedzie, inaczej nie odejdziecie z gry, jak z honorem.

Gil de Osem do króla Portugalii Jana I Dobrego przed bitwą pod Aljubarrotą (14.VIII.1385)
Awatar użytkownika
Raleen
Colonel Général
Posty: 43394
Rejestracja: czwartek, 22 grudnia 2005, 14:40
Lokalizacja: Warszawa
Has thanked: 3966 times
Been thanked: 2526 times
Kontakt:

Post autor: Raleen »

M. Reynolds, Stalowe piekło. 1 Korpus Pancerny SS w Normandii, Warszawa 2007, wyd. Instytut Wydawniczy Erica, s. 68-69:

„Należy także powiedzieć, że w wielu alianckich jednostkach piechoty poziom wyszkolenia był fatalny. Prawie 150 lat przed II wojną światową Sir John Moore nauczył brytyjskich piechurów sztuki potyczek, po tym jak pod Waterloo książę Wellington zademonstrował podstawową wartość pozycji „przeciwległego stoku góry”. Sir Arthur Bryant w swojej książce „Wielki Książę” w taki oto sposób podsumował brytyjskie potyczki podczas wojny o niepodległość Hiszpanii w latach 1808-1814:

Strzelec w bitwie był jak instrument w orkiestrze, gdzie każda zmiana pozycji żołnierza, czy też całej jednostki osłaniana była przez skoordynowany ogień, skierowany dokładnie w to miejsce, z którego źródło zakłócenia tego ruchu mogło pochodzić.


W wielu jednostkach piechoty dawno już o tym wszystkim zapomniano. Żołnierze poruszali się do przodu w spacerowym tempie za ogniem zaporowym artylerii, dokładnie tak, jak to robili podczas I wojny światowej, lub też razem z kompaniami czołgów, z którymi nie potrafili się komunikować i które często zostawiały ich daleko w tyle.

Jedyna różnica pomiędzy piechotą Wellingtona spod Waterloo a ludźmi Montgomery’ego w Normandii była taka, że ci pierwsi poruszali się szybciej i bliżej siebie. W istocie podczas jednego z bojów 18 czerwca, oficer Waffen SS opisał brytyjskich piechurów poruszających się za czołgami w następujący sposób:

Przechadzali się z rękami w kieszeniach, karabinami przewieszonymi na ramionach i papierosami w ustach. A kiedy oficer Royal Scots Fusiliers zauważył, że 26 czerwca niemieccy żołnierze okopali się na przeciwległym stoku pagórka, wydawał się uznać to za nieuczciwe zagranie – coś, czego sobie nigdy nie wyobrażali.


Mówiąc uczciwie, Montgomery bardzo starał się poprawić współpracę między formacjami i wzbudzić w swoich ludziach, jak sam to nazywał, „zapał bojowy”. Jego wskazówki w większości przypadków przyszły za późno...”
Panie, weźcie kości w rękę i wyobraźcie sobie, że gracie z królem Kastylii, i rzucając je na stół zdajecie wszystko na los bitwy. Jeśli dopisze wam szczęście, zrobicie najlepszy rzut, jaki kiedykolwiek uczynił król na ziemi; a jeśli rzut wam się nie powiedzie, inaczej nie odejdziecie z gry, jak z honorem.

Gil de Osem do króla Portugalii Jana I Dobrego przed bitwą pod Aljubarrotą (14.VIII.1385)
ODPOWIEDZ

Wróć do „Historia dwudziestolecia międzywojennego i II wojny św.”